Reklama

Na brazylijskich ulicach

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Mały, dziesięcioletni Natalino grzecznie przyjmuje wszystkich i skrzętnie zapisuje do zeszytu imię każdego, kto wchodzi do akademii. Wychowuje go ojciec i ma jeszcze trzech starszych braci. Na co dzień zbiera po ulicach puszki po piwie i uczy się w trzeciej klasie. Na zajęcia capoeiry przychodzi przeszło dwa lata. Za chwilę rozpoczną się zajęcia, więc zaczynają się już schodzić dzieciaki i młodzież. Akademia prowadzona przez Josafa Alves de Oliveire, znanego jako Mestre Fazinho, liczy już przeszło 20 lat. Stała się ona miejscem pracy z dziećmi ulicy, których w Brazylii nie brakuje.
W wielkich miastach i małych miasteczkach tysiące ludzi dobrej woli pracują z dziećmi z ulicy i biednych rodzin. Przez sport, koła zainteresowań, muzykę, zabawę starają się oni przekazać chociaż odrobinę miłości i radości, której dzieci nie zaznają w domu. Taka praca ma na celu przygotowanie nieletnich do samodzielnego życia, a także uchronienie przed uwikłaniem się w grupy przestępcze, używanie narkotyków, prostytucję.
Fazinho nie miał łatwego dzieciństwa. Wcześnie zmarł mu ojciec i jako mały chłopak musiał zarabiać na swoje utrzymanie i pomagać matce w utrzymaniu rodzeństwa. Przez całe dnie sprzedawał na ulicy ciastka. Nie miał czasu na naukę, a chodzenie do szkoły zakończył, gdy miał 11 lat. Gdy trochę podrósł, jak większość jego kolegów z tzw. Nordeste (ubogiej północno-wschodniej części Brazylii), szukając lepszego życia, wyruszył w „wielki świat”. Wyjechał do Săo Paulo. Bez przygotowania zawodowego, prawie analfabecie trudno było znaleźć pracę, więc życie nie układało się tak, jak śnił nocami. Aby przeżyć, zaczął się interesować rękodziełem artystycznym i produkcją instrumentów muzycznych. Wciąż czuł, że to jeszcze nie jest to, co chce robić w życiu. „Kiedyś przypadkiem zaszedłem do szkoły capoeiry i tam spotkałem znakomitego mistrza Joăo Batiste. On nauczył mnie wielu rzeczy. Nie tylko wprowadził w tajniki capoeiry, która jest sztuką walki i obrony, zabawy i sportu, ale przede wszystkim nauczył wrażliwości, uczciwości, sumienności” - opowiada. Dzięki swojemu mistrzowi chłopak szybko poznał tajniki tej sztuki, „która nie rodzi agresji, ale uczy pokory i respektu dla drugiej osoby” - mówi z całym przekonaniem. Po pewnym czasie wrócił do miasteczka, w którym się urodził, do Bom Jesus da Lapa w stanie Bahia, i bogaty w doświadczenia zabrał się za solidną pracę społeczną z dziećmi ulicy. W 1980 r. założył akademię capoeiry i zaczął zapraszać wszystkie dzieci i młodzież, które całymi dniami wałęsały się po ulicach, placach i różnych podejrzanych miejscach. W akademii widział szansę na to, że może zainteresować dzieci i wciągnąć je w normalne życie. „Każde dziecko, które przychodzi do akademii, przyjmuję z otwartymi rękami, staram się mu pomóc, jak trzeba, to umieszczam w szkole - bo najczęściej dzieci ulicy nie chodzą do szkoły. Rozmawiam też z rodzicami” - informuje Mestre Fazinho.
Do akademii przychodzi codziennie ok. 150 dzieci i młodzieży. Najważniejsze są zajęcia sprawnościowe, ale nie tylko. Są też rozmowy, odrabianie lekcji, uczestnictwo w wykładach nt. narkomanii, znaczenia rodziny, rozwoju itp. Zawsze ze swymi „pociechami” jest Fazinho, który nie tylko uczy capoeiry, ale także wprowadza w tajniki muzyki i sztuki ludowej. Dzieci z akademii zapraszane są na różne spotkania i uroczystości, gdzie przedstawiają programy artystyczne i dobrze opracowane układy choreograficzne. Gdzie się pojawią, zawsze są podziwiane za sprawność fizyczną i organizację. „Przez przeszło 20 lat naszej pracy przez akademię przewinęło się ponad 10 tys. młodych osób - mówi Fazinho. - Jedni zachwycili się capoeirą, inni odeszli, ale tym, co mnie cieszy, jest fakt, że większość tych, którzy przeszli przez to miejsce, zmieniła swe życie. Przede wszystkim odstawili narkotyki i alkohol i ich życie teraz jest inne. Wielu z nich założyło rodziny i z pewnością nie dopuszcza do tego, by ich dzieci żyły na ulicy”.
Akademia stała się dla wielu miejscem, do którego powraca się jak do własnego domu. Po dwudziestu latach, gdy dużo udało się zorganizować, Fazinho ma wielu współpracowników. Pierwszym z nich jest jego żona Raquel, która nauczyła się capoeiry i jest wyśmienitą instruktorką pracującą z młodszymi grupami. Pomagają też ci, którym udało się zmienić życie. Podobnie jak Fazinho, wszyscy pracują bezinteresownie i z poświęceniem, bo widzą, że w ten sposób mogą spłacić dług wdzięczności, jaki zaciągnęli.
Nie brakuje i trudności. Wielkim problemem jest brak funduszy. „Wszystko, co robimy, jest nieodpłatne - mówi Fazinho - więc szukamy pieniędzy w różnych miejscach. Sprzedajemy wyroby artystyczne wykonane przez dzieci, czasem ktoś nam zapłaci za występ, innym razem jakiś polityk zasponsoruje nam ubiory i tak posuwamy się do przodu”. Jednym z trudniejszych wyzwań w pracy było zabranie lokalu i eksmisja akademii na bruk w 2001 r. „Nowy burmistrz miasta, tylko i wyłącznie z powodów politycznych, wyrzucił nas na bruk. Ale społeczeństwo stanęło po naszej stronie. Przez pięć dni ja i młodzież mieszkaliśmy na ulicy, jednak znaleźli się w mieście dobrzy ludzie, którzy użyczyli nam tymczasowo lokalu” - wspomina Mestre Fazinho.
Praca z dziećmi odrzuconymi, opuszczonymi, pozbawionymi oparcia i miłości to jedno z większych wyzwań nowego stulecia. Mimo iż świat uczynił tak olbrzymi postęp cywilizacyjny, to jednak bieda i niesprawiedliwość społeczna rodzą zło i cierpienie, okrucieństwo, przekreślają normy moralne. W takiej sytuacji dzieci są bezbronne i one płacą najwyższą cenę. Ale są też tysiące ludzi, którzy w duchu solidarności zakasują rękawy i biorą się do „roboty”, by chociaż odrobinę pomóc. Tacy ludzie jak Fazinho i jego akademia capoeiry to promyki nadziei na lepszą przyszłość dla przeszło 3 mln dzieci i młodzieży, mieszkających na brazylijskich ulicach.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Wojciech, Biskup, Męczennik - Patron Polski

Niedziela podlaska 16/2002

Obok Matki Bożej Królowej Polski i św. Stanisława, św. Wojciech jest patronem Polski oraz patronem archidiecezji gnieźnieńskiej, gdańskiej i warmińskiej; diecezji elbląskiej i koszalińsko-kołobrzeskiej. Jego wizerunek widnieje również w herbach miast. W Gnieźnie, co roku, w uroczystość św. Wojciecha zbiera się cały Episkopat Polski.

Urodził się ok. 956 r. w czeskich Libicach. Ojciec jego, Sławnik, był głową możnego rodu, panującego wówczas w Niemczech. Matka św. Wojciecha, Strzyżewska, pochodziła z nie mniej znakomitej rodziny. Wojciech był przedostatnim z siedmiu synów. Ks. Piotr Skarga w Żywotach Świętych tak opisuje małego Wojciecha: "Będąc niemowlęciem gdy zachorował, żałość niemałą rodzicom uczynił, którzy pragnąc zdrowia jego, P. Bogu go poślubili, woląc raczej żywym go między sługami kościelnymi widząc, niż na śmierć jego patrzeć. Gdy zanieśli na pół umarłego do ołtarza Przeczystej Matki Bożej, prosząc, aby ona na służbę Synowi Swemu nowego a maluczkiego sługę zaleciła, a zdrowie mu do tego zjednała, wnet dzieciątko ozdrowiało". Był to zwyczaj upraszania u Pana Boga zdrowia dla dziecka, z zobowiązaniem oddania go na służbę Bożą.

Św. Wojciech kształcił się w Magdeburgu pod opieką tamtejszego arcybiskupa Adalbertusa. Ku jego czci przyjął w czasie bierzmowania imię Adalbertus i pod nim znany jest w średniowiecznej literaturze łacińskiej oraz na Zachodzie. Z Magdeburga jako dwudziestopięcioletni subdiakon wrócił do Czech, przyjął pozostałe święcenia, 3 czerwca 983 r. otrzymał pastorał, a pod koniec tego miesiąca został konsekrowany na drugiego biskupa Pragi.

Wbrew przyjętemu zwyczajowi nie objął diecezji w paradzie, ale boso. Skromne dobra biskupie dzielił na utrzymanie budynków i sprzętu kościelnego, na ubogich i więźniów, których sam odwiedzał. Szczególnie dużo uwagi poświęcił sprawie wykupu niewolników - chrześcijan. Po kilku latach, rozdał wszystko, co posiadał i udał się do Rzymu. Za radą papieża Jana XV wstąpił do klasztoru benedyktynów. Tu zaznał spokoju wewnętrznego, oddając się żarliwej modlitwie.

Przychylając się do prośby papieża, wiosną 992 r. wrócił do Pragi i zajął się sprawami kościelnymi w Czechach. Ale stosunki wewnętrzne się zaostrzyły, a zatarg z księciem Bolesławem II zmusił go do powtórnego opuszczenia kraju. Znowu wrócił do Włoch, gdzie zaczął snuć plany działalności misyjnej. Jego celem misyjnym była Polska. Tu podsunięto mu myśl o pogańskich Prusach, nękających granice Bolesława Chrobrego.

W porozumieniu z Księciem popłynął łodzią do Gdańska, stamtąd zaś morzem w kierunku ujścia Pregoły. Towarzyszem tej podróży był prezbiter Benedykt Bogusz i brat Radzim Gaudent. Od początku spotkał się z wrogością, a kiedy mimo to próbował rozpocząć pracę misyjną, został zabity przez pogańskiego kapłana. Zabito go strzałami z łuku, odcięto mu głowę i wbito na żerdź. Cudem uratowali się jego dwaj towarzysze, którzy zdali w Gnieźnie relację o męczeńskiej śmierci św. Wojciecha. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało i pochował z należytymi honorami. Zginął w wieku 40 lat.

Św. Wojciech jest współpatronem Polski, której wedle legendy miał także dać jej pierwszy hymn Bogurodzica Dziewica. Po dziś dzień śpiewa się go uroczyście w katedrze gnieźnieńskiej. W 999 r. papież Sylwester II wpisał go w poczet świętych. Staraniem Bolesława Chrobrego, papież utworzył w Gnieźnie metropolię, której patronem został św. Wojciech. Około 1127 r. powstały słynne "drzwi gnieźnieńskie", na których zostało utrwalonych rzeźbą w spiżu 18 scen z życia św. Wojciecha. W 1928 r. na prośbę ówczesnego Prymasa Polski - Augusta Kardynała Hlonda, relikwie z Rzymu przeniesiono do skarbca katedry gnieźnieńskiej. W 1980 r. diecezja warmińska otrzymała, ufundowany przez ówczesnego biskupa warmińskiego Józefa Glempa, relikwiarz św. Wojciecha.

W diecezji drohiczyńskiej jest także kościół pod wezwaniem św. Wojciecha w Skibniewie (dekanat sterdyński), gdzie proboszczem jest obecnie ks. Franciszek Szulak. 4 kwietnia 1997 r. do tej parafii sprowadzono z Gniezna relikwie św. Wojciecha. 20 kwietnia tegoż roku odbyły się w parafii diecezjalne obchody tysiąclecia śmierci św. Wojciecha.

CZYTAJ DALEJ

Bóg pragnie naszego zbawienia

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii J 12, 44-50.

Środa, 24 kwietnia

CZYTAJ DALEJ

Franciszek: cnoty teologalne pozwalają nam działać jako dzieci Boże

2024-04-24 10:07

[ TEMATY ]

papież

papież Franciszek

PAP/EPA/GIUSEPPE LAMI

O znaczeniu cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości w życiu moralnym chrześcijanina mówił dziś Ojciec Święty podczas audiencji ogólnej. Zaznaczył, że pozwalają nam one działać jako dzieci Boże.

Na wstępie papież przypomniał, że każdy człowiek jest zdolny do poszukiwania dobra, jednakże chrześcijanin otrzymuje szczególną pomoc Ducha Świętego, jaką są wspomniane cnoty teologalne. Cytując Katechizm Kościoła Katolickiego Franciszek podkreślił, że „są one wszczepione przez Boga w dusze wiernych, by uzdolnić ich do działania jako dzieci Boże i do zasługiwania na życie wieczne” (n. 1813).Dodał, iż wielkim darem cnót teologalnych jest egzystencja przeżywana w Duchu Świętym. Są one wielkim antidotum na samowystarczalność i zarozumiałość, czy pokusę wywyższania samych siebie, obracania się wokół swego „ja”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję