Na pamiątkę Ofiarowania w świątyni Kościół obchodzi 2 lutego
święto zwane zwyczajowo Matką Bożą Gromniczną. To jedno z piękniejszych
świąt, obchodzone, kiedy naszą polską ziemię przykrywają śniegi i
bywa czasami ostry mróz, nazywany lutowym ("luty mróz").
Świętu Matki Bożej Gromnicznej towarzyszy świeca - sakramentale
- poświęcana w tym dniu w kościele. Powinna ona być wykonana z prawdziwego
wosku - w kolorze ciemnego bursztynu lub miodu; dawniej bogato zdobiona
lub zupełnie prosta. Bywają też inne gromnice. W moim dzieciństwie
słyszałam, jak dorośli mówili, że gromnica zapalana przy konającym
ułatwia mu umieranie.
Nic nie poradzę, ale w dzieciństwie bałam się gromnicy.
W domu babki Wacławy w mahoniowej bieliźniarce było kilka starych
gromnic. Jedną z nich, bardzo dekoracyjną, niemal pogodną, zdobiły
błękitne niezapominajki. Wykonana była z jasnej, w kolorze kremowym,
mieszaniny wosku i parafiny. Jej przekrój był szeroki, a po bokach
zastygły stopione strugi w kształcie łez. Przy jej świetle, symbolizującym
Chrystusa, chrześcijanin przechodził do lepszego świata.
W domu babki stara służąca Marynia dosyć często szykowała
się na "tamten świat"; wtedy wyjmowała zza świętego obrazu - był
to pociemniały oleodruk z Sercem Jezusa - swoją gromnicę w kolorze
miodu i kładła się na łóżku, trzymając ją zapaloną. Marynia mówiła "
zdrowaśki", światło gromnicy wywoływało w mroku efekty ruchomych
cieni, oświetlało twarz Maryni z szeroko otwartymi oczyma, z których
płynęły łzy. To dziwne misterium działało na mnie potężnie; chociaż
owa scena - jak z ars moriendi - odbywała się zbyt często, nie raziło
mnie to, byłam ciągle zafascynowana.
Marynia umarła jednak w szpitalu i nie wiem, czy miała
tam swoją gromnicę. "Pani Marynia" - bo tak babka poleciła mi do
niej się zwracać, bardzo mnie lubiła i chciała, jak dorosnę i wyjdę
za mąż, "służyć u mnie". To było dla mnie zupełnie irrealne. Biedna
Marynia obiecywała, że - jak się lepiej poczuje - zabierze mnie do
swojej rodzinnej wsi. Bardzo chciałabym spotkać Marynię kiedyś na
niebieskich łąkach.
Kiedy przypadkiem w mahoniowej bieliźniarce w pokoju
dziadków między wykrochmaloną bielizną natrafiłam na gromnicę, tę
w błękitne niezapominajki, ogarniał mnie lęk. Wiedziałam niejasno,
że towarzyszy ona tajemnicy śmierci, której przecież nie rozumiałam.
Komu oświetlała ona ostatnią drogę. Czy prababce Zofii? - Wolałam
o tym nie myśleć.
Później Powstanie Warszawskie 1944 r. unaoczniło, że
umiera się - zaraz lub bardzo powoli - w powstańczych szpitalach,
w piwnicznych izbach, pachnących stęchlizną, ale nikt nie trzyma
gromnicy. To było bardzo trudne umieranie.
Gromnica w spokojniejszych czasach broniła nas także
od burzy, od gromu. Babka, ojciec, ciotka Jadzia - nie lubili burzy,
szczególnie na wsi. Wtedy babka stawiała zapaloną gromnicę w oknie
- była to odmiana gromnicy mniej dostojna. Była cała z wosku, cienka,
też zalana stopionymi łzami. Prostokąt okna, pociemniałego od chmur
i fal deszczu, tajemniczo wyglądał z jej chybotliwym, nieśmiałym
światłem. Ja, mając sześć lat, podziwiałam to z dystansem, z rezerwą
- jak spektakl.
Ze świętem Matki Bożej Gromnicznej wiążą się dla mnie
wspomnienia matki i męża. Matka obchodziła imieniny na Gromniczną.
Niestety, wspomnienia jej imienin są bolesne, bo bardzo ciężko chorowała.
Jest może jedno - jaśniejsze... 2 lutego, śnieg i ogromny
mróz, w domu babki Wacławy (gdzie się wychowywałam) wszyscy czekamy
w wielkim pokoju; bardzo jasno od świateł, nakryty długi stół, serce
mi bije; zaraz przyjdzie mama. Rzeczywiście, słychać głosy w przedpokoju
- już przyszła; wchodzi, widzę ją w drzwiach. Piękna, ciemnowłosa,
w zielonej sukni; wszyscy wstają. Ja mam laurkę z dużym kotem obwiedzionym
czarnym konturem - pisanie liter było jeszcze dla mnie trudne, nawet
wierszyka dla mojej mamy, którą widywałam tylko czasami.
Później, kiedy matka była już bardzo chora, jeździłam
na jej imieniny na wieś z moim mężem. Pił tam zawsze kawę z matką
przełożoną s. Marią Magdaleną - była kruchą staruszeczką. Na jego
cześć wyjmowała bardzo wdzięczny porcelanowy serwis teQte aO teQte
- filiżaneczki stały na porcelanowej tacy. Odbywało się to w jadalni,
w małym dworku; ja byłam z matką w jej pokoju. Za oknami wszędzie
było dużo śniegu. Ona była bardzo chora; nie będzie przesadą, jeśli
powiem, że serce mi pękało z żalu. Modliłam się do Boga o ratunek
- i przychodził.
Zachowałam jeszcze jedno wspomnienie tego święta. Kiedy,
już po powrocie z kościoła, byliśmy z mężem w naszym mieszkaniu na
warszawskiej Ochocie, przez okno ujrzałam ludzi z zapalonymi gromnicami
wśród autentycznej zawiei śnieżnej. Szli z kościoła św. Jakuba na
placu Narutowicza - ich sylwetki majaczyły wśród fal śniegu razem
z migocącym światłem niesionych świec...
Teraz w domu mam szczątki świeczki, bardzo bogato zdobionej,
z miejscowości Varese we Włoszech. Ta bardzo wesoła, kolorowa świeczka
z wizerunkiem Madonny jest pamiątką po moim mężu. Zapalam ją na Matkę
Bożą
Gromniczną; jest coraz mniejsza i coraz bardziej zalana
świecowymi łzami. Nie wiem, czy mi ją włożą w rękę - jest już taka
malutka, a przecież umierać ze światłem jest bezpieczniej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu