Szukać dowodów na istnienie Boga? Żaden z dowodów niczego
nie dowodzi: istnieje lub nie, to zależy od sprawności dowodu, który
w każdej chwili może być obalony. Dowieść trzeba, że istnienie Jego
ma związek z moim istnieniem, tzn. dowieść, że we mnie jest la parte
divine (część boska), że natura człowieka jest boska. Dlatego antropologia
jest metodą teologii.
(Andrzej Kijowski)
Objawienie Pańskie dziś
Reklama
Uroczystość Trzech Króli to święto Objawienia Pańskiego. Brzmią
w naszych uszach tak dobrze znane i tak głęboko wpisane w wyobraźnię
słowa ewangelijnej perykopy o Mędrcach.
Po długim pielgrzymowaniu, pokonywaniu przeszkód dotarli
wreszcie do miejsca, wierni znakowi, który ujrzeli, i oto "...zobaczyli
Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon.
I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę" (
Mt 2, 11).
Wzrusza ta pokora wielkich ludzi. Zawstydza ich wspaniałomyślność
- ofiarowali to, co mieli najlepszego. Pewnie dlatego dawna polska
tradycja w ów dzień kontynuowała tzw. kolędowanie. Biedne dzieci,
często głodne, już po wyczerpaniu świątecznych zapasów wyruszały
na drogę poszukiwania wspaniałomyślności u bogatszych, u tych, którzy
zasobni, nie musieli troszczyć się o dary stołu.
Uroczystość Trzech Króli to niemal ostatni błysk świątecznej
radości. Mamy za sobą bogactwo i wielość spotkań w gronie rodzinnym,
jeszcze pamiętamy słowa dobrych życzeń przekazywanych podczas świąt.
Teraz przed nami ważne zadanie realizowania tego dobra przez pozostałe
do nowych świąt dni, tygodnie i miesiące.
Dzisiaj także swoje Boże Narodzenie obchodzą wierni Kościoła
greckokatolickiego i prawosławnego - obejmijmy ich życzeniami i jednością
w modlitwie: niech światło łaski Pana umocni ich w wierze.
W życiu Kościoła powszechnego dzień Objawienia Pańskiego
od czasu pontyfikatu Jana Pawła II wpisuje się tradycją konsekracji
nowych biskupów w Bazylice św. Piotra w Rzymie. W tych osobach, które
w pokorze, upadłszy na twarz, wsłuchują się w słowa Litanii do Wszystkich
Świętych, powtarza się scena dzisiejszej Ewangelii. Najdojrzalsze
owoce wierności łasce powołania teraz zostają wezwane do kolejnej
wspaniałomyślności. Przez dar konsekracji stają się jakby ogołoceni
z daru, który tak naturalnie wpisany jest w życie każdego człowieka
- prywatności, aby całego siebie dać na służbę Kościoła powszechnego.
Mają iść z tym, co w nich najlepsze, co otrzymali jako dar Boga i
rozwinęli we współpracy z Nim.
Zaniechanie tej posługi sprawia, że wiara jakby słabnie.
Dzisiaj socjologiczne badania religijności wykorzystują jej spadek
do cynicznych komentarzy, jakby Bóg umierał, jakby można było żyć
bez Niego. Tymczasem są to znaki, które winny inspirować do osobistych
refleksji, do podejmowania działań. Ostatecznie, jeśliśmy uczciwi,
wróci to pryncypialne pytanie o nasze "dary" dawane Bogu, czy są
najlepsze.
Święta sprzyjały odrabianiu zaległości w nieprzeczytanych
lekturach. I oto w Dziennikach Andrzeja Kijowskiego (książka to niezwykle
ciekawa i jako kronika dziesiątków lat powojennej Polski, i jako
dziennik myśli i serca samego Autora, głębokiego myśliciela, który
po trudnościach z wiarą wrócił do niezwykłej bliskości z Chrystusem
i poczuł się wiernym synem Kościoła) znajdujemy notatkę zapisaną
15 sierpnia 1960 r. podczas jego pobytu we Francji. Dzień wcześniej
przez przypadek wstąpił do katedry Notre Dame. I oto jaki obraz zastał,
czym się wzruszył: "Dzwony tak wspaniale dzwoniły! Zboczyłem do Notre
Dame. Wszedłem - tłum, światła, organy, chór, trąby. Ty wiesz: ja
to uwielbiam. Kardynał Feltin, prymas Francji, celebrował ´Wielką
Mszę´. Za 1 franka wdrapałem się na galerię i patrzyłem z góry na
całą katedrę znad wielkiego ołtarza. Cóż za widok! Cały kościół i
wszyscy chórem po łacinie odśpiewali Gloria i Credo według trudnej,
gregoriańskiej melodii. Byłem tym poruszony do głębi. Ale na tym
nie koniec: do Komunii świętej przystąpiło kilka tysięcy osób! Szli
i szli, parami, w porządku, rozchodzili się na dwie strony, nadchodzili
nowi i to nie miało końca, mimo że była godzina 11.30 w południe,
mimo że są wakacje. Zrobiło to wrażenie nie tylko na mnie: widziałem
zdumienie Niemców, widziałem ludzi płaczących...".
Minęło nieco ponad czterdzieści lat. Gdzie w zwykły dzień
w kościele można spotkać taki widok?
Nieodparcie nasuwa się refleksja, że w tym przecież niedługim
czasie zaniechano troski o świadectwo, nie dawano Jezusowi darów,
które w człowieku najlepsze.
I jeśli ta sytuacja niekiedy może cieszyć wrogów Kościoła,
to ludzie wierzący powinni się nad fenomenem odchodzenia głęboko
zastanawiać. Bez żywej wiary mizernieje człowiek.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Współczesny i nowoczesny święty: Józef Maria
9 stycznia 2002 r. minie 100. rocznica urodzin Założyciela
Opus Dei i 10. jego wyniesienia na ołtarze. Przed kilku dniami prasa
doniosła, że zakończono już proces kanonizacyjny i, jak należy domniemywać,
wkrótce zostanie ogłoszony świętym dla całego Kościoła powszechnego.
Nazywał się Josemaria (Józef Maria) EscrivaM de Balaguer i urodził
się w Hiszpanii. Jak dowiadujemy się z życiorysu, początkowo nie
miał zamiaru zostać kapłanem, wręcz odwrotnie, był taki czas w jego
życiu, który sam określił jako antyklerykalny. Kiedyś jednak w podróży
zobaczył na ziemi ślady gołych stóp zakonnika, który ubogi zmierzał
do kogoś z dobrą nowiną, wtedy nastąpił zwrot. To był dla Józefa
Marii taki znak, jaki otrzymali kiedyś Mędrcy ze Wschodu. Wkrótce
zakomunikował ojcu swoją wolę zostania kapłanem. "Ten - jak pisze
- rozpłakał się, widziałem, że miał wobec mnie inne plany, ale nie
oponował".
Potem był kolejny znak. Bóg nakreślił mu jego życiowe
powołanie. Gromadzić świeckich i wytyczać im jeden kierunek, wskazywać
na ważny charyzmat - wszędzie tam, gdzie będą, mają stawać się świętymi.
Świętość jest możliwa do osiągnięcia także w codzienności, poczynając
od uczciwej, solidnej, z miłością do Chrystusa i ludzi podejmowanej
pracy.
Założyciel Opus Dei był człowiekiem gorącej modlitwy
i apostolsko niezwykle gorliwym, a przy tym - jak to się często zdarza
mistykom - był wielkim realistą. Duchowość swego dzieła opierał na
trosce o właściwy rozwój tego, co naturalne, co w człowieku ludzkie,
bo stworzone przez Boga. Wiedział bowiem, że nadprzyrodzoność, łaska
potrzebują fundamentów zdrowych i mocnych. Opus Dei prowadzi wiele
dzieł, zakłada szkoły i uniwersytety, promuje swą duchowość wśród
profesorów, artystów, ale i wśród pomocy domowych - w przekonaniu,
że wszędzie można (i trzeba!) się uświęcać, że ten tylko, kto żyje
w zjednoczeniu z Bogiem na tej ziemi, ma gwarancję życia z Nim w
wieczności.
Kiedyś gratulowano Założycielowi, że jeden z członków
Opus Dei został ministrem. Ten odpowiedział zdecydowanie: "Co mnie
to obchodzi, że został ministrem, to dotyczy jego życia zawodowego.
Mnie interesuje to, aby stawał się w tej pracy świętym".
Na tej, wydawałoby się, prostej drodze jawić się poczęły
wielkie trudności. Był to dla Błogosławionego znak - tak trzeba iść
dalej. Jak ów nieznany kiedyś zakonnik, kroczył do miejsc i ludzi,
którzy potrzebowali pomocy, aby zrozumieć Pascalowską prawdę: "Jeżeli
człowiek nie jest stworzony przez Boga, czemu jest szczęśliwy tylko
w Bogu? Jeżeli człowiek jest stworzony dla Boga, czemu jest tak przeciwny
Bogu?".
Rozpoczął się trud szukania szczęścia w Bogu i niesienia
prawdy o Nim tym, którzy "zagubiwszy Go, stawali się Boga przeciwnikami"
.
Zaczęły nadchodzić pierwsze sukcesy. Przyszły także trudności.
Nawet ze strony samej hierarchii. Znamienna jest wizyta, którą ktoś
w 1941 r. złożył matce Escrivy, żeby ją ostrzec, iż jej syn naraża
się na potępienie. Na jej pytanie, dlaczego tak sądzi, odparł: "...dlatego,
że oszukuje członków Opus Dei, każąc im wierzyć, iż można zostać
świętym pośród świata".
A kilka lat później, kiedy sam Błogosławiony przyjechał
do Rzymu, usłyszał od wysokiego dostojnika Kurii: "Przybyliście o
sto lat za wcześnie".
Tamto przekonanie, że świętymi mogą zostać tylko duchowni
lub zakonnice, wraca dziś do nas jak bumerang. Świętość jest ośmieszana.
Owszem, wierzyć tak, ale bez przesady. Dlatego tak wiele jest nieporozumień
wokół tego Dzieła. Także w naszej prasie. W omawianym wielokrotnie
artykule w jednym z tygodników pt. Osaczony papież całe odium owego
osaczenia zrzucono na bardzo prawego człowieka, rzecznika Watykanu,
członka Opus Dei. Wywołało to wielkie oburzenie w świecie, znów ośmieszyliśmy
się, a sam zainteresowany, co nie jest w zwyczaju członków Opus Dei,
uznał, że dla dobra Dzieła należy sprawę oddać do sądu, celem wyjaśnienia
i przywrócenia dobrego imienia samemu Dziełu.
Nie możemy usypiać swojej religijnej wrażliwości obiegowym
poczuciem samozadowolenia, że u nas jest dobrze, że kościoły są pełne,
ludzie przystępują do sakramentów. Pogłębianie wiary, dążenie do
świętości jest zadaniem pilnym, które przynagla każdego chrześcijanina.
Każdego autentycznie zjednoczonego z Chrystusem, świadomego powszechnej,
zbawczej woli Boga.
Oddać Nowonarodzonemu to, co mamy najlepszego - nasze
powołanie do świętości. Wtedy nawet brak medialnej potęgi nie przeszkodzi
mówić, wołać i naszą tęsknotą dawać świadectwa o tym, że świętość
to maksymalny rozwój Człowieka w człowieku, to eksperyment doświadczania
tego, co Boże, przez to, co ludzkie w nas, i że nigdy nie godzi się
milczeć na zło, zaniechać dobra, bo dzieje się źle, ilekroć naruszane
są prawa Boże.
Polska potrzebuje świadectwa
Przed samymi świętami byliśmy świadkami spektakularnego gestu.
I tylko nieliczne środki przekazu miały odwagę, może za cenę wyśmiania,
zwrócić na to uwagę. Chodzi o nowy prezydencki projekt prawa. Przytaczano
pozytywy, ale skwapliwie przemilczano jeden, który - w moim odczuciu
- zadaje kłam szczerości troski o bezpieczeństwo obywateli. A brzmi
on niewinnie. Prezydenccy eksperci i on sam, bo podpisał się pod
projektem, chcą, "by w szczególnych wypadkach sąd odstępował od karania
za ułatwienie śmierci osobie starej i ciężko chorej". Oznacza to
więc, że lekarze będą mogli w majestacie prawa zabijać tych, o których
powinni się troszczyć. Trzeba być świętym, by dojrzeć bose ślady
stóp Jezusa uciekającego z kraju, gdzie chce się Go zabić w ludziach
bezbronnych, chorych, niedołężnych.
Oczywiście, wielu zarzuci mi zacofanie. Pilno nam do "
nowoczesnej Europy", ekonomiczne argumenty są wszak po stronie tej "
humanitarnej" formy ratowania budżetu, którego duży procent trzeba
by było przeznaczyć na rozwój szpitalnictwa, budowę hospicjów, domów
opieki, przytulisk Brata Alberta itd.
Kłamstwo. Wspomniany bł. EscrivaM de Balaguer, kiedy
generał Franco kazał zburzyć redakcję opozycyjną, a redaktora, członka
Opus Dei, aresztować, nie bał się, narażając życie, pójść i upomnieć
polityka, a zrobił to w bardzo ostrych słowach, i Franco ustąpił,
przeprosił za swoje zachowanie.
Trzeba powiedzieć, że nikt nie ma prawa naruszania ontycznej
świętości ludzkiego istnienia. To Bóg jest jedynym Panem życia i
śmierci. Jeśli tego nie zrozumiemy i nie wywalczymy tego w naszym
kraju, wszystko inne runie w gruzy. Trzeba koniecznie pamiętać o
dzieciach poczętych, o chorych, niepełnosprawnych, o starcach i bezrobotnych
w negocjowaniu warunków wejścia do Europy zjednoczonej. Jesteśmy
za przynależnością, ale przynależnością budowaną na etycznych, moralnych
podstawach. Jesteśmy za Europą, która pozwoli przywołać imię Boga
w każdym języku i każdej religii.
Chwytliwe hasła łatwo wpajać młodym, dla których widmo
końca życia jest mało zrozumiałe, trzeba ich prowadzić do świątyń
życia, którymi są łona matek, ale także szpitalne sale.
Młodzi zrozumieją piękno prawdy i obowiązek obrony życia,
bo są nadzieją świata i Europy, będą lepsi od nas, doświadczonych
grzechem i kłamstwem. Pomagajmy im pokornie, ale uczciwie wpatrywać
się w Oblicze Jezusa i wsłuchiwać w mądrość Ewangelii. Młody, 26-letni
ksiądz w trzy lata po święceniach kapłańskich założył Dzieło Boże,
zaufał młodym, zaimponował im miłością do Chrystusa, troską o przekaz
Ewangelii, o zbawienie każdego człowieka.
Pierwszymi krokami Escrivy były szpitale. Tam niósł prawdę,
że dopóki tli się życie, możliwe jest zdrowie. Sam zresztą doznał
cudownego uzdrowienia. Więcej, szedł do szpitali, aby cierpiącym
ponieść jeszcze inną prawdę - dopóki tli się życie, dopóty jest szansa,
aby jeśli było złe, zakończyć je święcie.
A wracając do głośnej sprawy brakujących finansów państwa
polskiego, to też sporo tu propagandy. A może wszystko to zasłona
dymna?
Kiedy rząd premiera Buzka prowadził pertraktacje w sprawie
dostaw ropy celem uniknięcia importowego monopolu z Norwegią, rozległ
się krzyk, że tamta ropa jest za droga. Nowy rząd anulował owe działania,
wzmagając rosyjski monopol. I oto dowiadujemy się, że podpisano umowę
na dostawę dodatkowych 6,5 mld m3 gazu i - przytoczmy informację
z Życia z 20 grudnia 2001 r.: "Polska może wpaść w jeszcze większe
tarapaty finansowe (do tej pory deficyt obrotów handlowych z Rosją
wynosi ok. 3,5 mld dolarów). Może się bowiem okazać, że od przyszłego
roku będzie musiała płacić za rosyjski gaz, którego w ogóle nie będzie
miała. Według zawartych kontraktów, Polska zobowiązała się od 2002
r. kupować dodatkowo 6,5 mld m3 gazu. Ale nie ma go jak odebrać.
Do tej pory nie powstała bowiem druga nitka gazociągu Jamał-Europa
Zachodnia. Tymczasem - według kontraktu - obojętnie, czy Polska ma
jak odebrać gaz, czy nie - musi za niego zapłacić.
Jak rozwiązać ten problem? Leszek Miller na razie nie
chce się na ten temat wypowiadać".
Czy można bezpiecznie budować przyszłość na braku prawdy,
bez szczerości w stosunku do ludzi, którzy będą musieli ponosić ciężary
kolejnych zadłużeń i kolejnych interesów partyjnych? Wielkim problemem
gospodarki i praworządności w Polsce jest od lat tzw. kod partyjny
przy obsadzaniu stanowisk w kraju. Ten przerażająco wsteczny klucz
stosowały wszystkie ostatnie rządy, co jest absurdalne i szkodliwe
dla ekonomii, co przekreśla perspektywiczność wysiłków prowadzących
do trwałych rozwiązań, a rodzi mafijność zarówno "na górze", jak
i "na dole" społecznym. Dziś również zwalnia się ludzi z wszystkich
kierowniczych stanowisk, poczynając od wojewodów, kuratorów, komendantów
policji (nie jest ważne, że uzyskali największą w Polsce wykrywalność
przestępstw), straży pożarnej, dyrektorów leśnych, starostów i wielu
innych. Nie jest ważne, że wywiązali się dobrze ze swych obowiązków,
że naznaczyli sukcesami okres swojej pracy. Muszą odejść, bo nie
należą do jedynie słusznej "mojej" partii. Te decyzje bardzo często
są krzywdzące, niesprawiedliwe, a przy tym absurdalne. Takiej szkodliwej
zasady w polityce akceptować ani tolerować nie wolno. Jaka szkoda,
że milczy o tym opozycja, sama zresztą podzielona, dzieląca się dalej
i przestraszona sytuacją.
Zakończmy cytatem z dzisiejszej Ewangelii: "A otrzymawszy
we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do
ojczyzny" (Mt 2, 12).
Ewangelia nie szczędzi lekcji optymizmu. Warto i trzeba
szukać innych, nowych dróg do Ojczyzny.