historyk, felietonista, z-ca dyrektora Centrum Szkoleniowego Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej w Szczecinie
Przeglądam stary numer „Prezbiterium”, pisma urzędowego diecezji szczecińsko-kamieńskiej. To numer szczególny, kwiecień-czerwiec 1987, w całości poświęcony wizycie Ojca Świętego Jana Pawła II w Szczecinie. Byłem redaktorem tego tomu, dziś, gdy patrzę na lekko wyblakłe stronice, przypominają mi się wydarzenia i nadzieje, którymi wówczas żyliśmy. Czuję jeszcze tamten wielki entuzjazm, czuję tamtą radość i tamte niepokoje. Dziś spotkanie Jana Pawła II w Szczecinie traktujemy jako oczywisty element w naszej historii, słusznie skłonni jesteśmy traktować je jako jedno z najważniejszych wydarzeń w tysiącletnich dziejach. Dziś zastanawiamy się jak wielki był związek (bo, że był to oczywiste!) między czerwcem 1987, a szczecińskimi strajkami w roku 1988, odradzaniem się „Solidarności” i wreszcie przełomem roku 1989. Wtedy nie brakowało niepokojów.
Na kartach „Prezbiterium” można znaleźć ślady ogromnych trudności, na jakie natrafiał starający się o to spotkanie bp Kazimierz Majdański. Opinia międzynarodowa kwestionowała spotkanie w Szczecinie z racji geopolitycznych - opowiada o tym w wywiadzie bp Stanisław Stefanek, a ja pamiętam też to, czego z racji cenzuralnych nie mogliśmy wówczas opublikować. Przecież Papież Polak w polskim Szczecinie to niezależne od woli Moskwy podkreślenie polskości Szczecina! To nie mogło się podobać ani na Zachodzie, ani na Wschodzie. Dzisiaj możemy się zastanawiać nad rolą, jaką ta wizyta odegrała w doprowadzeniu do traktatu pokojowego z Niemcami. Niechęć wizycie okazywały lokalne media, od czterdziestu lat przyzwyczajone do atakowania Kościoła. W „Głosie” i „Kurierze” zastanawiano się z troską, ile kosztuje taka wizyta i czy czasem inne kwestie nie są ważniejsze. Mimo intensywnej współpracy władz państwowych i kościelnych ciągle iskrzyło. Nie uzyskał Ksiądz Biskup zgody na erygowanie nowych, bardzo potrzebnych parafii. Chyba nie udało się także spowodować, by w całym regionie 11 czerwca był dniem wolnym od pracy i nauki w szkole. Dochodziły sygnały o organizowaniu w tym dniu wycieczek szkolnych wszędzie, byle nie do Szczecina. Władze tworzyły atmosferę zagrożenia - oficjalnie i szeptaną propagandą zapowiadały ścisk na Jasnych Błoniach, ostrzegały przed „próbami zakłócenia religijnego charakteru uroczystości”. Ogłaszano zakaz wnoszenia na plac nawet parasoli i krzesełeczek składanych! Jednym tchem mówiono o zakazie promocji nieistniejących organizacji, np. satanistycznych lub „Solidarności” (!). A krótko przed wizytą rozpoczęła się seria wydarzeń świadczących o panujących napięciach. Nieznani sprawcy spowodowali pożary - kilkakrotnie w budującym się seminarium duchownym, także przy kościele Matki Bożej Królowej Świata w Stargardzie Szczecińskim. Na szczęście nie było większych strat, ale bardzo obawiano się podpalenia drewnianej konstrukcji ołtarza na Błoniach - pilnowany zatem był dzień i noc. Szczególnie poruszające było - niemal niezauważone przez oficjalne media - sprofanowanie szczecińskiej katedry. Tuż przed dniem skupienia kapłanów z całej diecezji „nieznani sprawcy” ukradli z niej relikwiarz św. Ottona, porozbijali skarbonki, zdemolowali zakrystię, pozostawili po sobie śmietnik z niedopałków.
Przy tym wszystkim jednak przygotowania trwały, a ostatecznie nic nie zakłóciło przebiegu wizyty. Nawet telewizja (o ile pamiętam Mszę św. transmitował ośrodek poznański TVP) stanęła na wysokości zadania i pięknie pokazała rodzinność spotkania. Do dziś pamiętam, jak kamery potrafiły wyłowić łączące się dłonie małżonków, gdy Ojciec Święty wzywał do odnowienia przyrzeczeń małżeńskich, pamiętam „wiatr od morza” targający papieski ornat w czasie koronowania figury Matki Bożej Fatimskiej.
Kilka dni przedtem, w niedzielę 7 czerwca, przechadzałem się po Jasnych Błoniach, by porozmawiać z ludźmi przyglądającymi się ostatnim przygotowaniom do wizyty. Pytałem, co sądzą o bliskiej już wizycie, czego się spodziewają, na co mają nadzieję? To był czas, kiedy szczecinian, jak pewnie wszystkich Polaków ogarniała apatia. Minęło już ponad sześć lat od „karnawału” Solidarności, minął już stan wojenny, nie minęło ściganie ludzi za niezależne myślenie, za solidarne działanie. Czas mijał, a nic się nie zmieniało: ciągle ta sama propaganda, ta sama bieda w domu, ten sam brak perspektyw i nadziei na zmianę. Moi rozmówcy nie mieli nadziei, że spotkanie z Papieżem cokolwiek zmieni w państwie, w relacjach między władzą a społeczeństwem. Rodzina z trójką dzieci mówiła mi: „Społecznych zmian się nie spodziewamy, ale najważniejsze są zmiany wewnątrz człowieka”. Ale młody pracownik komunikacji miejskiej dodawał: „Liczę na to, że Papież pomoże Polakom porozumieć się między sobą”. W wielu wypowiedziach wówczas pojawiały się słowa jedność, prawda, porozumienie między ludźmi. Moi rozmówcy nie oczekiwali cudu, nie sądzili, że Ojciec Święty załatwi za nas nasze polskie sprawy. Ale była wyraźna nadzieja, że obecność Papieża, jego słowo i sposób bycia zmieni nas na tyle, że sami dokonamy koniecznych zmian.
I w gruncie rzeczy dokładnie tak się przecież stało. Gwałtowne zmiany, które ostatecznie doprowadziły do upadku komunizmu i odzyskania niepodległości rozpoczęły się niespełna rok później! I zmiany te dokonały się dzięki ludziom, którzy odkryli w sobie siłę, a wokół siebie przyjaciół i partnerów gotowych podjąć to samo dzieło.
Znalazłem w „Prezbiterium” także homilię, którą Ojciec Święty wygłosił podczas Mszy św. na szczecińskich Jasnych Błoniach. Poświęcił ją małżeństwu, rodzinie i pracy dla rodzin, przy tym ostatnim wątku ku naszej radości nawiązał do porozumień szczecińskich z 1980 r. Przejrzałem dziś ponownie tamte słowa. Uderzyła mnie ich aktualność, ba - aktualność może większa niż wówczas, gdy były wygłoszone. „Nie ma skutecznej drogi odrodzenia społeczeństw - mówił Jan Paweł II - jak ich odrodzenie przez zdrowe rodziny”. Wydaje mi się, że przez te lata wykonaliśmy ogromną pracę na rzecz rodzin, powstało dziesiątki bardzo dobrych, skutecznych inicjatyw na rzecz rodziny. Jednak mimo to kryzys małżeństwa i rodziny wydaje się być dziś głębszy niż wówczas. Czego zaniedbaliśmy? Patrząc na nasze dzisiejsze polskie społeczeństwo, teraz już wolne, decydujące samo o sobie, widzimy potrzebę odrodzenia, ale nie da się tego zrobić bez zdrowych rodzin. Szczecińską homilię z czerwca 1987 r. można czytać jak papieski testament dla dzisiejszej Polski.
Pomóż w rozwoju naszego portalu