Zapłakana dziewczynka stała w progu wiejskiej podstawówki. Zginęła jej parasolka - pewnie inny malec zabrał przez pomyłkę. Lał deszcz, droga prowadząca do szkoły szybko zamieniła się w błotnistą strugę.
Lubią swoją szkołę
Reklama
Dębe Małe, to niewielka wioska, kilkadziesiąt rodzin. Okolica
typowo rolnicza, niektóre domy polami odcięte od drogi, dojechać
można miedzą, ale tylko kiedy jest sucho. Gospodarstwa rozsiane na
przestrzeni kilku kilometrów. Szkoła podstawowa jest na miejscu.
- Mamy 78 uczniów, większość to dzieci z wielodzietnych rodzin. Nie
wszystkie są z tej wsi, niektóre idą do szkoły kilka kilometrów,
na przykład z miejscowości Gołe Łąki - opowiada pani dyrektor Szkoły
Podstawowej w Dębe Małe. Jednopiętrowy budynek postawiony w latach
siedemdziesiątych, pod oknami malwy i astry. W przestronnym holu
z jednej strony wieszaki na ubrania, z drugiej okupowany nieustannie
stół ping-pongowy. Wszystko lśni czystością. - To jest sala klasy
zero i pierwszej - mówi pani dyrektor otwierając drzwi do kolorowej
zadbanej klasy. Mimo oddzwonionej przerwy maluchy nie śpieszą się
z opuszczeniem swoich ławek, z artyzmem kończą malowane arcydzieła.
- One lubią swoją szkołę, chyba naprawdę dobrze się tu czują. Nie
mamy środków na organizowanie im zajęć pozalekcyjnych, a i rodzice
niezbyt chętnie patrzą na dłuższy pobyt dzieci w szkole; starsze
mają już w domach swoje obowiązki. Próbowaliśmy organizować wycieczki,
jednak sprawa znowu rozbijała się o braki finansowe - opowiada dyrektorka.
W dużych miastach nauczyciele radzą sobie szukając sponsorów,
lub bogatsi rodzice płacą więcej, aby było na dofinansowanie innych
dzieci. Tutaj nie ma żadnych firm, do których można byłoby zwrócić
się o pomoc, nie ma też bogatych rodziców. - W zasadzie połowa dzieci
w naszej szkole pochodzi z rodzin, które powinny otrzymywać stałą
pomoc. Gminny ośrodek pomocy społecznej nie ma pieniędzy, zresztą
potrzeb jest tak dużo, że musiałby to być naprawdę ogromny fundusz
- mówi pani dyrektor.
Wąska droga dojazdowa nie pozwala swobodnie minąć się
dwóm osobowym samochodom. Jej poboczem maszerują zakapturzone dzieci,
niektóre chowają się pod barwnymi czaszami parasoli. Jest wczesne
popołudnie, szkoła pustoszeje, kolorowe punkciki dziecięcych kurtek
nikną w oddali. - Niektóre, niestety, nie wracają do spokojnych,
ciepłych domów. Problemem wielu naszych rodzin jest alkoholizm. Mamy
dzieci zdolne, które chciałyby się uczyć, jednak wiecznie pijani
rodzice nie stwarzają im możliwości, czasami nawet do odrabiania
zadań domowych. Są rodziny, które do połowy roku borykają się z kupnem
podręczników - szkoła nie ma pieniędzy, żeby im pomóc - staramy się
kserować kolejne rozdziały, żeby dzieci nie miały zaległości. Wiele
dzieci uczy się słabo nie dlatego, że są mało zdolne, ale z powodu
biedy, która ogromnie ogranicza.
Nie tylko wielokilometrowa droga do szkoły i brak podręczników
jest troską pani dyrektor. - Są rodziny, których czasami nie stać
na ubrania i buty, próbujemy dyskretnie im pomagać; to jest jednak
trudne, nikt nie chce przyznawać się do swojej biedy. Tym bardziej,
że w wielu domach jeszcze niedawno żyło się zupełnie normalnie, dopiero
ostatnie lata - niemożność sprzedania płodów rolnych, brak miejsc
pracy w większych okolicznych miejscowościach, doprowadziły do sytuacji,
w której problemem stało się kupno chleba...
Reforma edukacji, która miała zmienić sytuację na lepsze,
sprawiła że w małych wiejskich środowiskach do szkoły jest jeszcze
dalej. Obawiam się, że wiele dzieci skończy edukację na szkole podstawowej,
nie tylko z powodu braku środków na podręczniki, ale też dlatego,
że dla ich rodzin niemożliwe jest płacenie za dojazdy do Mińska czy
Siennicy, gdzie znajdują się najbliższe szkoły średnie. Nasze dzieci,
po ukończeniu podstawówki dowożone są do gimnazjum w odległym o kilka
kilometrów Wielgolesie, gmina organizuje autobus i w części finansuje
podróże - rodzice dopłacają jakieś pięć złotych miesięcznie, niektórych
na to nie stać!
Nie pamiętam, żeby ktoś studiował...
Czy są dzieci, które pomimo trudności kształcą się dalej, studiują?
Pani Elżbieta Wieczorek od roku jest dyrektorem tej szkoły, wcześniej
dziewiętnaście lat pracowała tutaj jako nauczycielka: - Nie pamiętam,
żeby ktoś studiował na studiach dziennych, jeśli, to jedynie uczą
się na kursach zaocznych jednocześnie pracując. Nie ma tu rodziny,
która mogłaby wynająć dziecku mieszkanie w Warszawie, opłacić utrzymanie
i naukę. Większość zostaje na wsi - dziewczęta, jeśli wyjdą za mąż
na ogół nie szukają pracy, a chłopcy pracują w gospodarstwach swoich
rodziców. Jedyna nadzieja w tym, że rolnictwo kiedyś wreszcie zacznie
się opłacać!
Wieś spokojna, sielska, Bogiem silna - można zapomnieć
te romantyczne obrazki. Dziś wieś jest biedna, zapomniana przez wszystkich,
żyje się ciężko, wiele jest rozbitych rodzin, te parę kilometrów
do kościoła często jest ogromnie długą drogą...
- Wiele rodzin w kościele pojawia się bardzo rzadko -
powody są różne: czasami zła pogoda, niemożność dojechania, albo
brak odpowiedniego ubrania. Są też poważniejsze powody: rozbite,
skłócone rodziny, grzechy pijaństwa i co się z tym wiąże lekceważenie
spraw religijnych. Kiedy zacząłem pracę katechety byłem przerażony
- opowiada ks. Marek Paska. Dzieci nie miały nawet kredek, brakowało
im wszystkiego. Katechizmy na szczęście mogłem rozdawać, korzystając
z parafialnej Caritas. Szybko się zorientowałem, że bieda materialna
często wiąże się z patologią w rodzinie. Samotnie wychowujące dzieci
matki, alkoholizm i bezrobocie doprowadziły do degeneracji wielu
rodzin, w których chcące się uczyć dzieci nie mają oparcia. W gimnazjum,
w którym też uczę, jest w pierwszej klasie dziewczynka bardzo zdolna,
która mogłaby wygrywać olimpiady naukowe, przy niewielkim wkładzie
pracy osiąga bardzo dobre wyniki w nauce, jednak sytuacja w jej rodzinie
jest tragiczna. Ojciec znika na bardzo długo, matka pije. Mają kilkoro
dzieci, niedawno urodziło się kolejne, którym właściwie najlepiej
zajmuje się ta kilkunastoletnia dziewczynka. Dom tak bardzo obciąża
ją psychicznie, że jej zachowania w szkole stają się nie do zniesienie
- grozi jej nawet wyrzucenie. Gdyby to się jednak stało, byłaby to
dla niej ogromna krzywda.
Bezrobocie prowadzące do alkoholizmu jest powodem dramatu
wielu, często wielodzietnych rodzin. Jednak nawet na tej biednej,
zapomnianej wsi są rodziny szczęśliwe: - Mamy dwanaścioro dzieci.
Troje w szkole podstawowej, troje w średnich, córka Urszula w gimnazjum,
troje już "na swoim", czeka nas za parę tygodni wesele jednego z
dzieci, no i jest jeszcze ta maleńka, trzyletnia Marysia - opowiada
promiennie uśmiechnięta Ewa Sekuła. Szczupła, zadbana, promieniująca
ciepłem, stawia na stole upieczony przez siebie chleb. Ma w domu
prawdziwy piec chlebowy, a w wyrabianiu ciasta pomagają synowie.
Babcia obiera ogromną ilość ziemniaków, dzieci niedługo zaczynają
wracać ze szkoły. - Proszę spróbować. Masła wprawdzie nie mamy, ale...
chleb i woda nie ma głoda - śmieje się. W tym domu nie robi się problemu
z tego, czego brakuje. - Nie jest łatwo, kiedy we wrześniu trzeba
wyposażyć dzieci do szkoły, kupić bilety miesięczne Łukaszowi, Marcinowi
i Adamowi, zapłacić za dojazdy Uli do gimnazjum, ale jakoś sobie
radzimy. Mam wspaniałego męża, wszystko potrafi sam zrobić i ciągnik
naprawi i samochód, i dzieciom w trudnościach doradzi. Chodzą tylko
za nim i wszystkiego się uczą.
Może kiedyś się uda
W pokoju stołowym jest już czwórka dzieci, które ledwie zdjęły
tornistry przybiegły do mamy. Państwo Sekułowie żyją z pola, hodują
kilka krów i świniaków, po podwórku spacerują kury, które właśnie
zdecydowały się wyjść spod traktora, licząc na dłuższą przerwę w
ulewie. - Ubrania noszę jedne po drugich, gorzej z podręcznikami,
co roku szkoła każe kupować inne - nie wiadomo dlaczego, przecież
uczą tego samego - dziwi się pani Ewa. Marcin w tym roku zdaje maturę,
chciałby uczyć się dalej, Łukasza czeka to za rok - też myśli o studiach.
Marzeniem Andrzeja, ucznia technikum, jest komputer. - W wakacje
poszedłem do pracy, myślałem, że zarobię i choć na raty kupię komputer
do domu, niestety praca szybko się skończyła - stwierdza przystojny
siedemnastolatek. - Może kiedyś się uda - dodaje z nadzieją, która
zdaje się całej tej rodzinie dodawać skrzydeł. - Chłopcy muszą wstawać
o 5.30, żeby dojechać do szkół w Mińsku i Siennicy. Na szczęście
są bardzo samodzielni, i ja mogę pospać trochę dłużej, do 6.15 -
śmieje się pani domu. Trzyletnia Marysia z dumą pokazuje znalezione
przez siebie dwa grosze. - Kupię sobie buty na wesele - oświadcza
z przekonaniem. Chodzi, oczywiście, o wesele brata, ale maleńka już
w tym wieku wie, że buty są podstawą elegancji...
Wieś jest daleko od uniwersytetów, dzieci muszą pokonać
wiele trudności, aby zdobyć wykształcenie, które ich rówieśnikom
w miastach przychodzi bez trudu. Młodzi ludzie pochodzący ze wsi,
często z marzeniami o zdobyciu wykształcenia są pozostawieni sami
sobie. Muszą wykazać się ogromnym hartem ducha, aby nie ulec bierności
i poczuciu beznadziejności, jakie towarzyszą środowiskom wiejskim.
Kto może im pomóc?
W Dniu Papieskim, 14 października, możemy włączyć się
w pomoc, jaką Episkopat Polski niesie dzieciom z najbiedniejszych
regionów. Składając datki do puszek, z jakimi w różnych miejscach
pojawią się harcerze, przyczynimy się do porawy losu choć niektórych
z nich.
Pomóż w rozwoju naszego portalu