Przystankowa baza zarejestrowała w tym roku ponad 600 nazwisk. Znalazło się w niej dwóch biskupów, blisko 50 kapłanów, lekko ponad stu kleryków, diakonów i braci oraz kilkanaście sióstr z różnych zgromadzeń.
Wielu z nich na Przystanek Jezus przyjechało po raz kolejny. Niektórzy są w nim od samego początku. Gdyby chcieć policzyć dotychczasowy stan, to przez woodstockową ewangelizację od 1999 r. przez
5 edycji inicjatywy ewangelizacyjnej przewinęło się pewno z pół tysiąca księży, kleryków i zakonnic, świeckich zaś trzeba, by policzyć w kilka tysięcy. To rzeczywista armia ludzi. Co ich łączy ze sobą?
W tym roku znakiem rozpoznawczym były koszulki ze słonecznikiem na plecach i napisem „Nie zrywaj z Bogiem!”. Myślę jednak, iż każdy z ewangelizatorów nosi jeszcze jedną, niewidzialną koszulkę
z napisem „Nie zrywaj z człowiekiem!”, a może nawet „Nie zrywam z człowiekiem!”. Jeśli bowiem przyjeżdżać na Przystanek Jezus, to tylko po to, by zamanifestować, że los człowieka
nie jest mi obojętny. I nie tylko zamanifestować, ale rzeczywiście tę nieobojętność na człowieka, na jego los, jego życie i jego zbawienie okazać. Przystanek Jezus jest spotkaniem ludzi, przede wszystkim
młodych ludzi, którzy trawieni są niepokojem o życie i zbawienie swoich rówieśników. Właśnie dlatego ta ewangelizacja nazywa się „Młodzi - młodym”.
Ten niepokój każe im rezygnować z urlopów i wakacji, i wytrzymać trudy zmęczenia nieustannego wędrowania z pola namiotowego do kościoła (a w tym roku z pola Przystanku Woodstock do bazy przy kościele
pw. Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła było dobrych kilka kilometrów), poświęcić wiele dni na zorganizowanie pracy biura, spędzić niejedną godzinę w przystankowej kuchni, by nakarmić kilkaset burczących
brzuchów. Ta sama miłość człowieka „każe” spędzić długi czas na modlitwie, raz cichej jak w kaplicy adoracji, a raz niezwykle radosnej, dynamicznej, roztańczonej, by nie powiedzieć -
rozszalałej z miłości podczas Mszy św. I chyba dlatego nie da się porównać Przystanku Jezus z jakąkolwiek inną inicjatywą. Nie ma chyba w Polsce takiego miejsca i takiego czasu, gdzie spotkałoby się naraz
tylu ludzi, których wręcz popycha miłość Boga i miłość człowieka.
Podczas tegorocznej ewangelizacji bp Edward Dajczak przypominał nam wszystkim, że drugiego człowieka można poprowadzić tylko tam, gdzie jest się samemu. W młodych ludziach, przyjeżdżających ewangelizować
jest podwójne pragnienie: iść jak najdalej i jak najwięcej ludzi poprowadzić ze sobą. A siłę do tego daje im modlitwa. Nie wiem, czy gdzieś jest taka modlitwa jak na Przystanku Jezus? Nie mówię, że lepsza,
ale że bardziej szaleńcza z miłości. Tutaj na Eucharystii ludzie bowiem dają się porwać już nie do statecznych pląsów, ale do żywiołowego tańca ogarniającego całe ciało człowieka. I może to już jest wystarczający
powód, by robić Przystanek Jezus, by przeżyć taką właśnie Liturgię?
Po Mszy św. prymicyjnej było błogosławieństwo i - oczywiście - obrazki. Jeden z neoprezbiterów miał wyjątkowy obrazek. Było to faktycznie zdjęcie zrobione na którymś z przystanków w Żarach.
Na tle woodstockowych namiotów biały, smukły krzyż, a pod nim troje modlących się ludzi. W dalekim tle widać scenę Przystanku Woodstock. Takie jest właśnie pokolenie Przystanku Jezus. To ci, którzy mają
odwagę stawiać krzyż i o nim świadczyć pośród świata, który zrazu zdaje się nieprzyjazny. Ale oni wiedzą, że ta rzucająca się w oczy „nieprzyjaźń” świata, kryje coś, czego się ostatecznie
ani ukryć, ani zagłuszyć nie da - głód Boga. I oni idą ten głód zaspokajać. A są już ich dzisiaj tysiące.
Pomóż w rozwoju naszego portalu