Mój sposób na kompleksy
Reklama
Dzisiaj mówi tak: „Każdy alkohol to trucizna - piwo i czerwone wino, które wielu zachwala jako lek na serce. Bo każdy alkohol może uzależnić”.
Historia Henia - znanego w Kielcach terapeuty, jest o tyle nietypowa, że alkoholizm dotknął go stosunkowo późno, w wieku 36 lat. Pochodzi z Wielkopolski.
Z domem rodzinnym, gdzie alkohol nader rzadko pojawiał się na stole, łączą go jak najlepsze, choć boleśnie krótkie wspomnienia. Mama zmarła wcześnie. Schorowany ojciec albo przebywał w szpitalach,
albo jakoś próbował wiązać koniec z końcem z myślą o trójce dzieci. Heniek wie, co to lekko osolony kleik na obiad. Ojciec dołączył wkrótce do mamy. Koniec dzieciństwa.
Śpiewał od zawsze, także w wojsku, potem w zespole, już jako zawodowiec. Pili wszyscy, ale on mało i rzadko - i to tak, że wino przepijał mineralną.
Ależ to bawiło chłopaków!
Problemy zaczęły się po przeprowadzce z Konina do Kielc w 1987 r., gdy próbował od nowa stworzyć sobie życie rodzinne. Pożycie z małżonką - owszem, praca
we własnym sklepie - tak, ale emocjonalnie jakoś nie wychodziło. Te jego kompleksy! Co powiedzą, jak ocenią! Ochoczo wznoszone toasty, by nie być innym - przy słabej głowie i braku
zaprawy do picia. Ot, taki metabolizm. Nawet odczuwał lekką pretensję do Boga, że zabawa zawsze trwa za krótko i ląduje się z głową na stole.
To przychodzi podstępnie i niepostrzeżenie. Czai się w ożywczym, zaprawionym plasterkiem cytryny drinku, w bursztynowej, lśniącej tafli koniaku, w pianie
z piwa... I zostajesz alkoholikiem. Nie musisz wcale leżeć w rowie, o nie! Możesz np., zgodnie z religijnym nakazem, nie pić przez cały post. Albo
rzetelne picie odkładać tylko na weekendy. Ale nie potrafisz zapanować nad ilością spożywanego wówczas alkoholu i odczuwasz głód alkoholowy. Jest bodaj 6 takich punktów, warunkujących bycie
alkoholikiem - wystarczy, że 2 z nich stosują się do ciebie. Wówczas musisz stanąć twarzą w twarz z tą prawdą o sobie: jesteś alkoholikiem. - Pijak
może przestać pić, ale nie chce. Alkoholik chce, ale nie potrafi - Henryk wygłasza jedną ze swych sentencji. - To nie jest grzech. To jest okrutna choroba - dodaje (choć u jej
podłoża dopatrzymy się z pewnością wykroczenia przeciw Dekalogowi).
Moje własne radio
Reklama
Najtrudniej chyba uświadomić sobie własne uzależnienie, choćby nie wiem, co się działo i co by człowiek nie wyczyniał. Ale chyba jeszcze trudniej zgłosić się na leczenie. W ciągu
kilku lat 3 razy był na „dwunastce” w Morawicy - za trzecim zgłosił się dobrowolnie. Teraz już wie i mówi o tym każdemu, że odtruwanie organizmu
z alkoholu pod opieką lekarską to co innego niż próby na własną rękę. - Wyłączało się normalne życie, a włączało się moje własne radio - opowiada Henryk. - Było
to 7 dni po odstawieniu alkoholu. Ok. godz. 2.00 w nocy obudziłem się z przekonaniem, że przyjechała rodzina szwagra - dokładnie 12 osób. Ja ich, oczywiście tylko w mojej
chorej wyobraźni (jest to efekt tzw. syndromu abstynencyjnego), widziałem i słyszałem. Konwersując wesoło, zaparzyłem 12 kaw, przygotowałem stos kanapek, zawartość zamrażarki wrzuciłem do garnka,
żeby rodzinę godnie przyjąć. Odgłosy z kuchni i moje pokrzykiwania obudziły żonę, która domyślając się niespodziewanych gości, ubrała „wizytową” podomkę, aby za chwilę
stwierdzić, że ja obcuję z... niewidzialnymi. W panice zadzwoniła na pogotowie i na policję, ale jej chaotyczne wyjaśnienia zostały zignorowane. I siedzieliśmy tak do
świtu przy stygnących 12 kawach. Im bliżej dnia, kurtyna rzeczywistości podnosiła się wyżej. Rozglądałem się z przerażeniem: co ja tu, u licha, robię - i ta mina
mojej żony... Ale potem znów włączało się moje radio. Minęło ponad 15 lat, a ja pamiętam każdy szczegół.
Równie przerażona musiała być sąsiadka, do której Heniek wpadł odebrać czyjeś dziecko, rzekomo zostawione tu na chwilę. Wizja trwa... Okazuje się, że to on, Henryk Weber, zamordował niewinne dziecko,
co policja wykryła specjalną japońską metodą. I oto już nie stoi między kuchenką a lodówką - ale przed sądem, który jednomyślnie skazuje go na karę śmierci. Gdy policjant jedzie
po kata, Henryk spokojnie gasi papierosa i szykuje się do skoku z okna, z piątego, jak najbardziej realnego piętra. Interwencja żony. Kaftan bezpieczeństwa. Pierwszy pobyt
w Morawicy. Przedagonalne majaczenie alkoholowe.
Na „dwunastce” w sumie nie było tak źle. Psycholog coś tam sobie gadał, były porady i instrukcje. Była też nowa wizja, związana z abstynenckimi majakami
(m.in. wizyta amerykańskiego senatora, filmowana przez BBC). - To może wydawać się nawet zabawne, ale trzeźwiejący alkoholik doświadcza wielu omamów. Często jest o krok od śmierci, gdy
wysiadają poszczególne narządy (już jako terapeuta Henryk towarzyszył dwojgu umierającym, młodym ludziom).
Wtedy, podczas pierwszej Morawicy, żona dowoziła mu przysmaki i kawę z Pewexu. Gdy wyszedł, był niepijącą „gwiazdą” towarzystwa. Szybko przestało to wystarczać. Brnął
w swą „chorobę duszy i emocji”, budował sobie swój własny mur obronny. Alkoholik? - Każdy, tylko nie ja.
- Zainteresowania zeszły na bocznicę. Wcześniej jeździłem do Niemiec po płyty i kompakty, byłem zapalonym kolekcjonerem - wspomina. - Potem za grosze sprzedałem
moją kolekcję. Jeszcze do dzisiaj jej nie odtworzyłem...
Piłem znowu. Nie przestrzegałem zasad wpajanych w Morawicy, np. wcale nie unikałem imprez, gdzie był alkohol. Skrzętnie chowałem butelki przed żoną: w kieszeniach jej futra,
pod jej poduszką, podwieszane na sznurkach pod balkonem. Wyszła do pracy, a ja już nie mogłem wytrzymać tylko pomyliłem schowki. Haustami łykałem spirytus. Gdy w przełyku poczułem
wreszcie tlen, sam zadzwoniłem na „dwunastkę”. „Potrzebuję leczenia” - powiedziałem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Moja porodówka
„Dwunastka” to moja porodówka. 9 kwietnia 1993 r. urodziłem się na nowo - z własnej woli, w wielkich bólach. Twarda terapia, tzw. „suche kace”
(alkohol czułem w kawie, mleku, zupie - musiałem wszystko, co do kropli, wylać do zlewu; żal mi było, ale przecież nie dam sąsiadowi trucizny!). Głód alkoholu - a jest
to bardzo silne doznanie emocjonalne, połączone z przeczuciem, że zaraz stanie się coś złego - był okrutny.
Ale już wiedział, jak temu zaradzić. Biegł na mityng. Miał szczęście, że w Kielcach codziennie jest gdzieś jakiś mityng. Zawsze znajdzie się więc koło ratunkowe w postaci grupy
wsparcia.
Żona przestała mu współczuć, zostawiła go samego z tym problemem. Gdy wrócił z „dwunastki”, nie było powitalnych obiadków (Heniek jest wielkim smakoszem), tylko lakoniczna
karteczka: „Jestem u fryzjera, napraw kran i wytrzep chodnik”. Tak właśnie miało być. Bo to jego - Heńka - problem, nie żony.
Twarda terapia, przychylna atmosfera, budowana przez terapeutów. Po 15. miesiącach dr Teresa Tymińska-Tkacz, ordynator XII Oddziału Odwykowego pyta, czy nie zechciałby zostać terapeutą? Spróbuje.
Bo kocha ludzi - wszystkich, bez wyjątku i nikim nie gardzi.
Warszawa, Instytut Zdrowia i Trzeźwości. Studium Pomocy Psychologicznej, Studium Terapii Uzależnień, warsztaty z dziedziny asertywności nosza tytuł: „Pierwszego kontaktu
z osobą uzależnioną i współuzależnioną”. Staż w ówczesnych wiodących placówkach w kraju. Jednocześnie własna, intensywna terapia (z tzw. impetem w głąb)
i regularna praca w Morawicy. W sierpniu (miesiącu trzeźwości) br. Henryk obchodzi 10-lecie pracy jako instruktor terapeuta. Obecnie pracuje w szpitalu przy
Grunwaldzkiej 46 (Wojewódzki Specjalistyczny Zespół Opieki Neuropsychiatrycznej w Kielcach, Ośrodek Terapii Uzależnień i Współuzależnienia).
Moja inwentaryzacja
Jestem alkoholikiem. Nim się jest, a terapeutą tylko się bywa. Codziennie patrzę w oczy tej prawdzie i codziennie zakładam krótkie etapy. Wstaję i modlę się
do Boga, abym się dzisiaj nie napił. Jutro, pojutrze - to już całe przestrzenie czasowe. A ja żyję dziś, pamiętając o przeszłości. Pytają nieraz, czy żałuję? Chyba nie... Sięgnąłem
dna, ale poznałem siebie, swoją siłę. Alkoholizm zmusił mnie do zrobienia generalnej inwentaryzacji, jak w hurtowni: to, co dobre - odłożyłem na półkę, to, co złe - na śmietnik.
Muszę zawsze pamiętać: nie jestem cudowny ani wspaniały, bo właśnie dzisiaj nie piję. Ja, Henryk, lat 52 - terapeuta, pozostaję alkoholikiem. Mówię o tym głośno. Wiem, że mój przykład
może komuś pomóc odkryć jego uzależnienie. Może ten ktoś też nosi spodnie w kant i upija się ginem z tonikiem?...