Reklama

Niedziela Przemyska

Droga Biskupa Chudzio

Doświadczenie, które mi zostało z okresu kamienieckiego, to bardziej pamięć o tamtejszych ludziach, o księdzu biskupie, kapłanach, pełnych zaufania Bogu, a jednocześnie gotowych na wszystko, by wiary bronić… – tak wspomina czasy posługi w diecezji kamienieckiej nowy biskup pomocniczy archidiecezji przemyskiej.

Niedziela przemyska 21/2020, str. IV

[ TEMATY ]

wywiad

bp Krzysztof Chudzio

Rafał Czepiński

Bp Krzysztof Chudzio z matką

Bp Krzysztof Chudzio z matką

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ks. Zbigniew Suchy: Zawsze jest takie miejsce, gdzie się coś zaczęło… Jak Ksiądz Biskup pamięta decyzję pójścia drogą do kapłaństwa?

Bp Krzysztof Chudzio: Powołanie, to zawsze rzeczywistość, której zwykłymi słowami nie da się opisać. Trudno też wskazać moment, kiedy nastąpiło ostateczne przekonanie i definitywna decyzja. Są to sprawy działania Pana Boga, który wie, jak do każdego serca dojść i tak po trochę konsekwentnie pokazuje swoje zamiary wobec konkretnego człowieka. Z dzisiejszej perspektywy pamiętam, że przekonanie o tym, że powinienem wybrać drogę powołania kapłańskiego pojawiało się wyraźnie w liceum, chociaż i wcześniej pojawiały się takie myśli, a może nawet pragnienia. Wydaje się, że tym decydującym momentem był czas, kiedy już autentycznie należało złożyć dokumenty do seminarium. W całym tym procesie było dużo wewnętrznej obrony, uciekania przed tą myślą. Pamiętam, że nawet z kolegą umówiłem się na politechnikę, ale jakoś ta politechnika nie była planowana z przekonaniem, stąd nie pojechałem na egzaminy. W końcu doszedłem do wniosku, że nie da się uciekać przed Panem Bogiem i powołaniem kapłańskim.

Na tej drodze pójścia za Chrystusem na pewno pojawiali się ludzie, którym warto poświecić parę słów.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Pan Bóg tak mnie prowadził, że nieustannie na mojej drodze stawiał ludzi, którzy nie tylko mi imponowali, ale potrafili zaszczepiać właściwe idee. Jestem im winien dozgonną wdzięczność. Z pewnością na pierwszym miejscu są tu rodzice. Ale dla chłopca-ministranta, takim wzorem był też proboszcz. Tutaj muszę wspomnieć mojego pierwszego proboszcza, śp. ks. Mariana Burczyka. A później, kiedy byłem już w seminarium, kolejnym proboszczem, który pokazywał radość życia kapłańskiego, był ojciec Wacław Partyka. Ważnymi wydarzeniami kształtującymi sposób myślenia były dla mnie rekolekcje oazowe, na które jeździłem zwykle z ks. Stanisławem Częczkiem. Oczywiście także i świeccy, rodzice, a szczególnie mama taką zwyczajną pobożnością wskazywała, że trzeba w życiu zaufać Bogu, Matce Najświętszej. To byli pierwsi, którzy stawali na mojej drodze, ale właściwie nieustannie spotykałem ludzi, którzy byli życzliwi i w ten sposób pokazywali dobroć Pana Boga. Z pewnym podziwem i chęcią naśladowania wspominam kleryków, którzy przyjeżdżali do naszej parafii z różnymi posługami, a w tym młodego diakona Zbigniewa Suchego, głoszącego kazania pasyjne.

Niedługo po święceniach zrodziła się myśl skierowania swojej posługi w stronę Wschodu. Co zdecydowało o tym? W końcu spędził tam Ksiądz Biskup połowę swojego kapłaństwa?

Reklama


Po święceniach człowiek jest bardziej nastawiony na przyjęcie polecenia, gdzie biskup skieruje, gdzie Kościół wyznaczy zadania. Ale przyznam, że myśl i ciekawość, jak wygląda w Związku Radzieckim życie religijne, jak tam ludzie mogą Pana Boga poznawać, towarzyszyła mi jeszcze w liceum, kiedy słyszałem o tym, że mimo wszystko w tej komunistycznej Rosji są jacyś księża i można znaleźć ludzi wierzących. Będąc tak blisko granicy ze Związkiem Radzieckim, nigdy tej granicy nie przekroczyłem. Jednak w pierwszym roku kapłaństwa nadarzyła się okazja turystycznego wyjazdu. Otrzymałem formalne zaproszenie. Do dziś nie wiem, kto podał moje dane, bo potrzebne były dość szczegółowe dane osobowe, by można było otrzymać „zaproszenie” umożliwiające przekroczenie tej tajemniczej granicy. Niemniej jednak wspomniane zaproszenie do mnie, jak i do innych kapłanów trafiło. Ksiądz Biskup pozwolił mi na ten turystyczny (miesięczny) wyjazd.
Wspomnę tu jeszcze wydarzenie zapamiętane z pierwszych dni mojego pobytu w seminarium. Otóż, kiedy odbywała się inauguracja roku akademickiego, ówczesny ordynariusz bp Ignacy Tokarczuk mówił nam, że „wy jesteście już tym rocznikiem, który pojedzie na Wschód”. Zapamiętałem to, choć myślę, że nie braliśmy tego zdania całkiem na poważnie. Ale kiedy przekroczyłem granicę i trafiłem do ks. Zenona Turowskiego, który zaprosił mnie do Szarogrodu, zrozumiałem, że z turystyki nic nie będzie, tylko należy zabierać się za pracę duszpasterską, żeby wspomóc księdza.
Był to w Związku Radzieckim czas nazywany „pieriestrojką”. A więc czas, kiedy kwestie wiary, uczestnictwa w nabożeństwach, katechezy, były nieco bardziej dostępne dla ludzi. Już nie karano ich ani nie straszono więzieniem. Stąd też, tak jak mogłem, zaangażowałem się w pracę duszpasterską. Okazało się, że podobne zaproszenie otrzymał bp Stefan Moskwa, który także przyjechał do Szarogrodu. Kiedy ks. Zenon dowiedział się, że jest to biskup z mojej diecezji i jest to mój przełożony, od razu pojawiła się prośba, bym mógł tam pozostać. Bp Moskwa tę prośbę przekazał bp. Tokarczukowi, który po moim powrocie do Polski wezwał mnie i powiedział, że jest taka możliwość, że ludzie proszą, i zapytał, czy nie chciałbym tam pojechać na dłużej. Odpowiedziałem, że jeśli jest taka potrzeba, to jestem gotów. „To proszę się przygotowywać, za dwa, trzy lata ksiądz tam pojedzie” – powiedział Ksiądz Biskup. Okazało się, że tydzień nie minął, jak dostałem aplikatę – pismo, że zwalnia mnie Ksiądz Biskup z obowiązków wikariusza w Krośnie i kieruje do pracy na Wschodzie. No i tak to się zaczęło. Pierwsze dwa lata każdy z nas pracował jak mógł, nie było jeszcze struktur, nie było biskupów na Wschodzie. Kiedy Ojciec Święty mianował biskupem ks. Jana Olszańskiego, on z kolei poprosił mnie, aby przenieść się do Kamieńca Podolskiego, gdzie była stolica diecezji, i pomóc mu w jego zadaniach. Tak rozpoczął się drugi etap mojej pracy na Wschodzie.

Patrząc z perspektywy lat, można powiedzieć, że było to w jakiś sposób przygotowaniem do posługi, którą Ksiądz Biskup rozpoczyna.

To prawda, byłem blisko bp. Olszańskiego i tego, co dziś można określić, jako początki kurii biskupiej. Ale wtedy to patrzenie było inne. Ja na biskupa patrzyłem od strony jego wielkiej gorliwości w modlitwie, pobożności i ufności Bogu. To był człowiek, który przeszedł przez te wszystkie lata komunistycznych prześladowań nieustannie inwigilowany. Musiał uczyć się duszpasterzowania, kiedy było to zabronione. Musiał używać różnych sposobów, by ludzi gromadzić przy Bogu, a jednocześnie dbać o ich bezpieczeństwo. Wszystkie sprawy zawierzał Bogu, stąd też widziałem biskupa zazwyczaj na modlitwie w katedrze w postawie wiary i zaufania. W odpowiedzi na modlitwę biskupa przyjeżdżało więcej kapłanów. Powstawały, a raczej odbudowywane były parafie, które kiedyś były w diecezji kamienieckiej. Doświadczenie, które mi zostało z tamtego okresu, to bardziej pamięć o tamtejszych ludziach, o księdzu biskupie, kapłanach, pełnych zaufania Panu Bogu, a jednocześnie gotowych na wszystko, by wiary bronić. Mniej w pamięci pozostały sprawy techniczne, potrzeby, które rodziło życie, a które próbowaliśmy jakoś rozwiązywać.

Reklama

Trudno nie zapytać o ten kolejny odcinek życia, jakim było posługiwanie w Seminarium jako ojciec duchowny.

Kiedy abp Józef Michalik zaproponował taką posługę, wydawała mi się biegunowo różna od tego, co do tej pory robiłem, kiedy bardziej byłem nastawiony na zewnętrzne działanie. Trzeba się było modlić razem z klerykami, w ten sposób oni też budowali i moją duchowość, bo w rzeczywistości to Duch Święty nas prowadził i On nas kształtował. Była to moja posługa i odpowiedzialność, więc starałem się jak umiałem. Miałem też przyjaciół, od których mogłem zawsze zasięgnąć rady. Przecież to z bp. Stanisławem pracowaliśmy razem jako ojcowie duchowni, czy też z ojcem Markiem Wilkiem. Trudno jest jednak mówić o posłudze ojca duchownego. Ona zawsze jest taka bardziej wewnętrzna.

W jakim momencie dotarła wiadomość o tym, że został Ksiądz mianowany biskupem?

Reklama

Był to okres bezpośredniego przygotowania do Wielkanocy, więc spowiadałem moich parafian. Była to spowiedź w bardzo specyficznych warunkach, bo do spowiedzi mogło przystępować tylko po kilka osób z powodu ograniczeń nałożonych ze względu na pandemię, więc przychodziły po trzy lub cztery osoby i zaraz po spowiedzi należało udzielić Komunii św. W tej przerwie pomiędzy Komunią a drogą do konfesjonału przypomniałem sobie, że w piątek będzie odpust w naszej parafii i trzeba znaleźć trzy osoby, żeby w czasie liturgii poprowadziły śpiew. Poszedłem do zakrystii, by zadzwonić do jednej czy drugiej osoby. Zobaczyłem nieodebrany numer. Po uaktywnieniu numeru usłyszałem głos Nuncjusza, no i – to był ten pierwszy kontakt.

Bogu wiernemu i miłosiernemu – tak z nagła przyszło, czy…

O tym, że Bóg jest miłosierny i ja ciągle doświadczam tego miłosierdzia, nieustannie się przekonuję. Jednak przed samym już ogłoszeniem nominacji Ksiądz Arcybiskup zaproponował, żeby się zastanowić nad hasłem, jakąś myślą przewodnią mojej posługi. Bp Stanisław podpowiedział mi, że warto wziąć Pismo Święte i zobaczyć, co Pan powie. Otworzyłem Pismo Święte i jedno z pierwszych zdań brzmiało: „Bóg jest wierny”. Pomyślałem, że rzeczywiście to będzie właściwe hasło: Bogu wiernemu, ale kiedy Ksiądz Arcybiskup w czasie uroczystego ogłoszenia podawał mi obraz Jezusa Miłosiernego, wiedziałem, że trzeba jeszcze dodać: Bogu wiernemu i miłosiernemu.

Bardzo dziękuję za to spotkanie. Życzymy, aby całkowite zawierzenie, które Ksiądz Biskup wypowiedział Matce Bożej, towarzyszyło przez całą drogę, i niech Ona otacza płaszczem swojej opieki wszystkie sytuacje, które na tej pasterskiej drodze będą się działy.

Bardzo dziękuję.

Bp Krzysztof Chudzio urodził się w 1963 r. Przez 17 lat pracował na Ukrainie w diecezji kamieniecko-podolskiej. Po powrocie pełnił funkcję dyrektora Muzeum Archidiecezjalnego, notariusza w Kurii, ojca duchownego w WSD, proboszcza parafii pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Jasienicy Rosielnej. Święcenia biskupie odbyły się 2 maja w katedrze przemyskiej.

2020-05-20 11:39

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Prof. Jan Duda: Bez oparcia w wierze Andrzej nie byłby w stanie tego udźwignąć

[ TEMATY ]

wywiad

prezydent

Andrzej Duda

Artur Stelmasiak

Adam Sosnowski: Jeszcze w powyborczy wieczór media, z telewizją publiczną na czele, zaczęły pleść narrację, według której Andrzej Duda jest kandydatem marionetkowym, sterowanym przez Jarosława Kaczyńskiego, przede wszystkim zaś o. Tadeusza Rydzyka… Prof. Jan Duda: Te ataki nie są niczym nowym, tylko teraz nastały z większą siłą. Andrzej jest politykiem samodzielnym, podobnie jak sam urząd prezydenta jest ze swej natury mocno niezależny. Z drugiej strony chciałbym jednak podkreślić, że cała nasza rodzina bardzo szanuje o. Tadeusza. Obserwujemy jego działania od 1992 r., czyli od kiedy uruchomiono Radio Maryja. Wtedy Andrzej mieszkał jeszcze z nami, a ta rozgłośnia słuchana jest u nas w domu bardzo często. Jadąc autem słucham też innych stacji radiowych, ponieważ chcę mieć jak najszerszy wachlarz informacji i wiedzieć, co i jak mówią ci, z poglądami których się nie zgadzam. (…) Akurat u nas wszystkie dzieci, a jest ich trójka, miały to szczęście, że przeszły przez szkoły, w których spotkały bardzo dobrych i oddanych nauczycieli. Ale proszę sobie przypomnieć, jakie były komunistyczne szkoły, do których uczęszczało moje pokolenie. Owszem, byli tam też znakomici nauczyciele, sam wielu takich miałem, ale podręczniki były tragiczne. W tych od historii pakt Ribbentrop-Mołotow był opisany jako akcja ratunkowa Związku Radzickiego dla Białorusi przeciwko okupacji niemieckiej… I jakoś nam to nie zaszkodziło. My od razu byliśmy wystawieni na działania wrogiej ideologii i w starciu z nią musieliśmy wiedzieć, jak się bronić. Gdy natomiast człowiek chowany jest jakby w jaju, chroniony jakąś skorupą, to gdy z tego jaja wyjdzie i zderzy się z fałszywymi ideologiami, nie będzie wiedział, jak te ataki odeprzeć. To prawda, niemniej warunek jest jeden. Taki człowiek musi wynieść już z domu pewien zasób wartości moralnych, patriotycznych czy chrześcijańskich. Tylko wtedy może nie ugiąć się pod manipulacją ze strony fałszywej ideologii. Gdyby go w domu nie przygotowano, gdyby wychowano jako człowieka uległego, ugiąłby się jeszcze prędzej. Rola domu rodzinnego jest tu kolosalna. Prof. Jan Duda: Oczywiście. Dlatego w wychowaniu Andrzeja i naszych dwóch córek wyznawaliśmy razem z żoną dwie bardzo ważne zasady. Po pierwsze, swoje dziecko trzeba szanować. To przecież jest człowiek, choć jeszcze mały. Od dzieci także można się bardzo wiele nauczyć, my z żoną od naszych wiele się nauczyliśmy. Po drugie, dziecko potrzebuje autorytetu. Jednak nie takiego, który go bezmyślnie ogranicza, ale takiego, który wskaże mu barierę dopuszczalnych zachowań. Trzeba to umiejętnie wyważyć, a wbrew pozorom nie ma na to tak dużo czasu. Około 16 roku życia młodzież wchodzi już w dorosłe życie i wtedy trudno coś w wychowaniu zmienić. Pamiętam, że mój światopogląd oraz wyznawane zasady ukształtowały się właśnie w wieku około 16 lat. I trzymam się ich do dziś. Może także z wychowania wynika jedna cecha Andrzeja Dudy, która wyróżnia go na tle innych polityków: jest on bowiem człowiekiem, który potrafi słuchać innych, podczas gdy większość polityków lubi tylko mówić albo raczej gadać. Andrzej wychował się w specyficznych warunkach, bo od małego był otoczony towarzystwem dorosłych. Przez 10 lat mieszkaliśmy w hotelu asystenckim w pokoiku o powierzchni 9 m kwadratowych, w którym na dodatek nieustannie przebywali u nas goście. On się bawił, a my toczyliśmy dyskusje na fundamentalne tematy. Na przykład: dlaczego Kościół jest tak srogi w zasadach, a tak pobłażliwy dla grzeszników? Ten wątek bardzo często przewijał się w rozmowach. Ciekawe, do jakich wniosków Państwo w nich doszli? Prof. Jan Duda: Że to jest najlepsza filozofia. Należy pilnować zasad, ale nie wolno nikogo ścinać za to, że ich nie przestrzega. (…) Wszystkie zasady Kościoła, do którego mam wielkie zaufanie, są właśnie wartościami zadanymi. Gdy ludzie ich nie mają, bardzo łatwo się łamią i poddają, kiedy w ich życiu wydarzy się coś nieprzyjemnego, czego się nie spodziewali, albo czego w danym momencie nie chcieli. Tymczasem to może być przecież błogosławieństwo. Jest to bardzo dojrzała postawa, pełna pokory i ufności w Opatrzność; wiara, że wszystko, co mi się w życiu przydarza, ma jakiś sens. Sens, który w danym momencie niekoniecznie musi być dla mnie zrozumiały. Z drugiej strony jednak takie nastawienie daje też ogromną siłę i spokój wewnętrzny. Prof. Jan Duda: Tak jest, dokładnie tak. Jako człowiek wierzący wiem, że każde zdarzenie, które na mnie spada, ma sens. Dane jest mi po to, abym je wygrał. Każda sytuacja jest wyzwaniem. Dopiero jako człowiek dorosły dowiedziałem się, że już starożytni Rzymianie mieli takie podejście: „kto losu słucha, tego los prowadzi, kto z losem walczy, tego los wlecze”. Teraz wystarczy zamienić los na Opatrzność i mamy perspektywę chrześcijańską. Rozumiem, że tę właśnie zasadę udało się także wszczepić dzieciom. Prof. Jan Duda: Udało się. Nasze dzieci od samego początku to słyszały, ale i widziały w praktyce. Mówiliśmy: „Zdarzyło ci się coś? To wygraj to! Nie rób z tego dramatu, tylko spróbuj wygrać. Dostałeś dwóję, to musisz się bardziej zmobilizować. Gdybyś nie dostawał czasem dwój, to może byś się rozleniwił”. I z tą zasadą Pana syn doszedł aż do nominacji prezydenckiej, która przecież też nie była przezeń zaplanowana, tylko poniekąd spadła właśnie jak wydarzenie, które należało przyjąć. Prof. Jan Duda: Oczywiście, bo jak można sobie zaplanować, że zostanie się prezydentem? Jasne, że trzeba mieć ambicję, aby osiągnąć trudne cele. Ale to Pan Bóg pokazuje, gdzie kto ma iść, bo to On rozdaje talenty. A moim zdaniem mój syn jest bardzo utalentowany. W związku z tym, gdy ktoś przychodzi i proponuje taki urząd, to nie ma się prawa odmówić. To nie jest kwestia tego, czy ktoś chce czy nie; każdy ma obowiązek pomnażać swoje talenty. One są dawane za darmo, to żadna zasługa mieć talent do czegoś. (…) Karcenie z miłości jest obowiązkiem zapisanym w Biblii. Wiele dobrego można się także nauczyć z lektur patriotycznych, które dzisiaj wycinane są z kanonu. Skoro mówimy o czytaniu, jaką literaturą interesował się Andrzej Duda, co lubił czytać? Prof. Jan Duda: Pierwszą poważniejszą lekturą, w której Andrzej się dosłownie zakochał, to był „Dzikowy skarb” Karola Bunscha, po której przeczytał kolejne książki tego autora, a potem oczywiście Sienkiewicza. Andrzej bardzo lubi książki historyczne, patriotyczne. Zainteresował się bardzo literaturą powstańczą i bardzo dokładnie ją czytał. Miałem zwyczaj, że ok. 12-13 roku życia zabierałem każde dziecko na wycieczkę do Warszawy, żeby poznało stolicę. Andrzej tak dogłębnie poznał historię Powstania Warszawskiego, że to potem on oprowadzał mnie po stolicy i opowiadał, jakie w danym miejscu toczyły się walki. Jako dziecko! Zresztą od strony dziadka (ojca mamy) Andrzej ma też korzenie warszawskie - dziadek Nikodem urodził się i mieszkał w Warszawie wiele lat. Babcia Zenia pochodzi z Radomska, a moja rodzina z Sądecczyzny, tj. z południa Polski. Wspominał Pan już o wierze i Bogu, o roli wiary w wychowaniu dzieci, o zaufaniu do Opatrzności. Jak to dzisiaj wygląda u pana Andrzeja? Czy wiara odgrywa ważną rolę w jego życiu? Prof. Jan Duda: Odpowiem najprościej pytaniem: a czy myśli Pan, że bez wiary byłby w stanie to wszystko znieść? Ten ogrom pracy, ale także te nieustanne ataki? Bez oparcia w wierze nie byłby w stanie tego udźwignąć. To wiara w Boga jest siłą, także jego siłą. Gdziekolwiek jesteśmy, dostajemy sygnały, że ludzie modlą się za Andrzeja. Dlatego powtarzam to innym: jeżeli chcecie pomóc Andrzejowi, módlcie się za niego. Andrzej jest człowiekiem głęboko wierzącym, żyje w przekonaniu, że wiara jest niesamowitym darem i łaską. Człowiek potrzebuje moralnych drogowskazów w swoim życiu. Ludy bez religii nie istnieją. Gdy powstawały i bez niej chciały istnieć, natychmiast ginęły. Człowiek ma przecież w sobie potrzebę sprawiedliwości, troski o bliskich, potrzebę miłości. W człowieku jest refleks Boga. Już św. Augustyn powiedział „Niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Panu”. Człowiek niewierzący jest nieszczęśliwy. A ktoś, kto próbuje obedrzeć człowieka z wiary - na przykład przez śmiech, obelgi czy szyderstwo - jest draniem. To najwyższej kategorii draństwo. Człowiek odarty z wiary staje się mgłą, która uda się tam, gdzie wiatr zawieje. „Kto przestaje wierzyć w Boga, zaczyna wierzyć we wszystko”, jak powiedział C.K. Chesterton. I to dzisiaj widzimy, jak ludzie zaczynają wierzyć w bzdurne teorie Palikota czy ideologię gender. Właśnie te teorie dzisiaj są przedstawiane jako droga do wyzwolenia i wolności. Bo w przeciwnym razie nastąpią - jak przekonuje wspomniany tu osobnik - rządy Kościoła. A kto ma rządzić? Przecież to jest takie proste. Człowiek musi przyjąć w życiu pewne zasady. W geometrii mamy aksjomaty, czyli twierdzenia tak podstawowe, że ich się nie udowadnia. Wystarczy zabrać jeden aksjomat i cały system runie. I tak jest w całym naszym życiu. (…) Podobna teoria funkcjonuje w odniesieniu do nauk humanistycznych, gdzie przecież bardzo często rozstrzyga się nie tylko kwestie formalne, ale właśnie ideologiczne czy światopoglądowe ukryte pod płaszczem nauki. I tak w humanistyce jedna z teorii głosi, że w pewnym momencie dedukcji czy opisu danego systemu dochodzimy do punktu, kiedy musimy zacząć zdanie od „Wierzę, że” lub „Myślę, że”. To oznacza, że w najbardziej fundamentalnych kwestiach każdego światopoglądu, a nawet nauki, poruszamy się w dziedzinie wiary, a nie wiedzy. Problem w tym, w co chcemy uwierzyć. Otóż to. Weźmy na przykład kwestię in vitro. Zwolennicy powołują się na to, że jest bardzo dużo badań naukowych potwierdzających jego skuteczność. Mnie natomiast w ogóle to nie przekonuje. Dlaczego? Dlatego, iż wiem, jak wygląda nauka. Jakże często jest tak, że jak ktoś płaci, to się robi stosowne wyniki, których ten ktoś oczekuje. Tak funkcjonuje dziś nauka i w ten sposób można wszystko „udowodnić”. Jeżeli ktoś jest zainteresowany tym, aby forsować dane idee, to nie będzie płacił za badania, które te właśnie idee podważają. Dlatego mam więcej zaufania do soborów, biskupów i papieża, niż wszystkich genderowych naukowców. A według mnie najprostszym dowodem przeciwko in vitro jest to, że przy normalnym zapłodnieniu o dojście do jajeczka walczy kilka milionów plemników, a przy in vitro tylko kilkadziesiąt. Sami dokonujemy selekcji, nie natura - ale na jakiej podstawie? Nie ma żadnej. Dlatego religia jest stale potrzebna i to nawet w codziennych, najzwyczajniejszych decyzjach. (…) Gdzie pan Andrzej brał ślub? W Krakowie w kościele św. Franciszka Salezego przy klasztorze wizytek, ślubu udzielał mu ks. Mieczysław Maliński. Pobrali się z Agatą w lutym 1995 r. Czyli w tym roku obchodzili 20. rocznicę ślubu; to piękny jubileusz. Faktycznie, 20 lat to ładny kawał czasu spędzonego razem. Zresztą to bardzo udane małżeństwo, świetne! Razem z Agatą często przychodzili do nas na niedzielne obiady, teraz z braku czasu zdarza się to już dużo rzadziej. Agatka jest naprawdę dla nas jak córka, o wszystkim możemy sobie z nią pogadać, o szkole, o pracy, o domu. Jest nauczycielką języka niemieckiego w II krakowskim LO. A córka pana Andrzeja, Kinga? Kinga jest na I roku prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od dziecka marzyła o tym, żeby zostać sędzią, więc nikogo nie zaskoczyła swoim wyborem. Kinga lubi do dziadków przychodzić i bardzo chętnie opowiada o tym, co się u niej dzieje na studiach, czego się uczy. Przy okazji ja dowiaduję się od niej różnych ciekawych rzeczy, np. ostatnio z historii prawa. Wiemy, że pan Andrzej ma dwie siostry. Jak dzisiaj wygląda kontakt między rodzeństwem? Cała trójka jest w świetnych stosunkach. U nas jest troszkę nietypowo, ponieważ dzieci pojawiały się w odstępie ośmiu lat, tak więc jest między nimi spora różnica wieku. Kiedy urodził się Andrzej, mieliśmy z żoną po 23 lata, potem była Ania, a jeszcze osiem lat później Dominika. Relacje między nimi są bardzo ciepłe, z tym, że Andrzej jest dużo starszy i czuje się za nie odpowiedzialny. A Pan był jedynakiem? Skądże! Było nas w domu sześcioro dzieci. Rodzice mieli do nas bardzo duże zaufanie. Nie strofowali, nie pouczali nieustannie, co wolno mi robić. Ale m.in. dlatego, że byłem ministrantem, to wiedziałem, że pewnych rzeczy robić mi nie wypada, bo to się po prostu nie godzi. Raz tylko rodzice zwrócili mi uwagę, kiedy wróciwszy z zabawy powiedziałem brzydkie słowo. I to wystarczyło - nigdy więcej już takiego słowa w domu nie wypowiedziałem. Oni byli prostymi ludźmi. Tata był kuśnierzem i miał tylko cztery klasy szkoły podstawowej, a tak mądrego człowieka jak on w życiu już nie spotkałem. Mądrość nie ma tak naprawdę nic wspólnego z wykształceniem, często wręcz wykształcenie jej przeszkadza. Ojciec zawsze wiedział, co w danej sytuacji powiedzieć, żeby było dobrze. Rodzice nie musieli zwracać mi uwagi, bo wiedziałem, że złym zachowaniem sprawiłbym im wielką przykrość. A tego za wszelką cenę nie chciałem zrobić. I tak też starałem się wychować swoje dzieci. Mówiłem im zawsze, że człowiek wolny stróża ma w sobie, nie potrzebuje go mieć z zewnątrz, gdyż jest wolny. To niewolnik musi mieć strażnika. (…) Jednak teraz w kampanii wszystko to jest bardzo ograniczone, codziennie włączając telewizor można zobaczyć Andrzeja Dudę w innym polskim mieście, ma zaplanowanych po kilka spotkań dziennie. Podczas kampanii wyborczej o spotkaniach prywatnych w ogóle nie ma co marzyć. Wpada czasami do nas, ale jest to naprawdę rzadko. Podczas Wielkanocy mieliśmy okazję usiąść wszyscy razem do świątecznego śniadania, dzień wcześniej byliśmy na Woli Justowskiej poświęcić pokarmy. Nie mówiąc już o Triduum Paschalnym, które dla nas jest immanentną i bardzo ważną częścią Wielkanocy, i te dni zawsze spędzamy razem z Andrzejem i jego rodziną. Chodzimy wtedy do kościoła św. Idziego, czyli do kościoła harcerskiego. Zaobserwował Pan, żeby kampania wpływała jakoś na Pana syna? Nic takiego nie zauważyłem, oprócz oczywiście tego, że Andrzej jest bardzo zajęty i bywa zmęczony. Ale trzyma go to, jak widzi, że ludzie mają do niego zaufanie i modlą się za niego. A jak już mówiłem, Andrzej ma po kilka spotkań dziennie i to wszystko na oczach wielu kamer. Ja przecież nic w tej kampanii nie robię, ale do wyborów I tury byłem bardzo spięty. Bo przecież jako rodzic wszystko do siebie przyjmuję, a tak naprawdę nie jestem w stanie w niczym pomóc… Z pewnością często Pan słyszy to pytanie, ale zadam je i ja: dlaczego Pan chce, aby Pana syn został prezydentem? Faktycznie często to słyszę. I odpowiadam wtedy, że Polska potrzebuje głębokiej zmiany, bo nasze państwo staje się zacofane politycznie i peryferyjne technologicznie. Pod względem innowacyjności mamy 25. miejsce w Europie. Ubóstwo dzieci jest dramatyczne. Orliki gniją. Służba zdrowia leży. Wskaźniki ekonomiczne są słabe. I tak można wyliczać bez końca. Natomiast w mediach zazwyczaj o tym się nie mówi. Zauważyłem nawet taką zależność, że jak już naprawdę nie wiedzą, co mówić, to dają więcej sportu. A propos sportu. Czy Pan interesuje się sportem? W pewnym sensie jest to przyjemna forma tracenia czasu, ale muszę przyznać, że lubię sport. Lubię obejrzeć dobry mecz piłki nożnej czy pojedynek bokserski. W sporcie też dobrze widać, że ktoś ma pasję. Poza tym mecz piłki nożnej trafnie oddaje według mnie model życia. Dobry na ogół wygrywa - ale może i czasem przegrać. Mój młodszy o rok brat Antoni, nota bene też zaangażowany w politykę, zakładał w Opolu Porozumienie Centrum, jeszcze dzisiaj, w wieku 65 lat biega maratony. To widzę, że pan Andrzej sportowe geny ma po stryju. Widziałem go, jak jeździ na nartach i naprawdę świetnie sobie radził. Tak, to jeszcze z czasów studenckich, kiedy miał ambicje, żeby zostać mistrzem akademickim w narciarstwie; w domu mamy jego medale i puchary. Andrzej przez pewien czas chciał być piłkarzem, już jako dziecko grał w piłkę, zresztą jak wszystkie chłopaki w Krakowie. Potem razem doszliśmy do wniosku, żeby dać sobie z tym spokój, bo nie miał do tego predyspozycji. Miał jeszcze krótki epizod z judo. Bardzo sympatyzuje z krakowskimi klubami, aczkolwiek bliżej mu jest do Cracovii. Pamiętam, że jako dziesięciolatek chodził po domu i śpiewał „Wierzymy, wierzymy w Pasy, Pasy nie opuszczą Ekstraklasy!”. Niestety, to był właśnie ten rok, w którym Cracovia spadła… Jak największe zagrożenia widzi Pan przed Polską? Podpisanie konwencji przemocowej, której fragmenty są dosłownie przepisane z manifestów ideologii gender, jak również pakietu klimatycznego to katastrofalne błędy polityczne, godzące bardzo silnie w naszą tożsamość kulturową i gospodarkę. Pakiet może doprowadzić do zapaści naszą gospodarką, a już teraz stajemy się krajem peryferyjnym technologicznie.
CZYTAJ DALEJ

Jakim dzieckiem jestem?

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Adobe Stock

Rozważania do Ewangelii Łk 7, 31-35

Środa, 17 września. Dzień Powszedni albo wspomnienie św. Roberta Bellarmina, biskupa i doktora Kościoła albo wspomnienie św. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, biskupa albo wspomnienie św. Hildegardy z Bingen, dziewicy i doktora Kościoła.
CZYTAJ DALEJ

Szczęśliwa, która słucha – Diecezjalny Dzień Kobiet w Nadarzynie

2025-09-17 14:48

[ TEMATY ]

Diecezjalnt Dzień Kobiet

Nadarzyn

Nikodem Idzi

Diecezjalny Dzień Kobiet w Nadarzynie

Diecezjalny Dzień Kobiet w Nadarzynie

Ponad 200 kobiet z całej Polski spotkało się w parafii p.w. św. Klemensa w Nadarzynie podczas Diecezjalnego Dnia Skupienia dla Kobiet pod hasłem „Szczęśliwa, która słucha” pod patronatem metropolity warszawskiego kardynała Kazimierza Nycza.

„Przeżywamy niezwykłe, wręcz historyczne wydarzenie. Przeżywamy pierwszy Dzień Skupienia dla kobiet archidiecezji warszawskiej, ale nie ograniczamy się tylko do granic administracyjnych. Dziękujemy szczególnie za dobro, które kobiety wnoszą w życie społeczne i rodzinne. Bardzo proszę, by to dzieło miało swoją kontynuację.” – mówił bp Rafał Markowski podczas Mszy świętej.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję