Tak. Nad Bosforem można znaleźć małą grupkę. Jest to jednak Kościół obcokrajowców – co mocno podkreślił w rozmowie z dziennikiem włoskiego Episkopatu „Avvenire” wikariusz apostolski w Turcji bp Paolo Bizzeti. A szkoda – dodał hierarcha – bo przez to Kościół nie dał się poznać Turkom, którzy na Chrystusa są otwarci. Zresztą dziwnie brzmi, jak zauważył bp Bizzeti, mówienie o Kościele katolickim jako o czymś obcym na ziemiach, na których chrześcijaństwo się rodziło, żeby wspomnieć 7 pierwszych soborów ekumenicznych.
Konwersje w Turcji? Owszem, zdarzają się, ale bp Bizzeti, który swoją funkcję pełni od 2 lat, zarzeka się, że duchowni nie uprawiają prozelityzmu. To w obawie przed reakcją muzułmanów, bo choć w Turcji nie ma prawnego zakazu konwersji, to jednak sytuacja jest delikatna i dlatego katechumenat dorosłych trwa bardzo długo – od dwóch do pięciu lat. W każdym razie zdarzają się tureccy muzułmanie, którzy chcą poznawać chrześcijaństwo. Może byłoby ich więcej, ale Kościół w Turcji nigdy tak naprawdę nie stał się Kościołem lokalnym. Zawsze był nastawiony raczej na „duchową obsługę” obcokrajowców. Wystarczy wspomnieć, że wśród duchowieństwa dominują Włosi, Rumuni, Hindusi, nawet Nigeryjczycy, a tylko jeden ksiądz jest z pochodzenia Turkiem.
Kościół katolicki nie ma łatwo. Nie jest nawet prawnie uznany przez Turków. To wynik zaszłości – po prostu przed blisko 100 laty nie dokończono pewnych spraw prawnych. To sprawia m.in., że wikariusz apostolski, z pochodzenia Włoch, musi co roku starać się o wizę, a z punktu widzenia prawa jest zwykłym turystą. Ale bp Bizzeti nie narzeka. Praca w Turcji jest dla niego wielkim doświadczeniem. Bycie w mniejszości, która nie znaczy praktycznie nic, umacnia wiarę. Zdaniem hierarchy, posługa na misjach – w takich lub podobnych warunkach – powinna być częścią formacji każdego kapłana.
Pomóż w rozwoju naszego portalu