Pierwszy mit to teza, że Okrągły Stół był zasługą gen. Wojciecha Jaruzelskiego oraz liberałów Mieczysława Rakowskiego i Czesława Kiszczaka, którzy zainicjowali zakulisowe rozmowy z opozycją w 1988 r. i przełamali w 1989 r. opór partyjnego betonu w sprawie rozpoczęcia dialogu politycznego. Czasem tezę tę wzmacnia się oceną, że to stan wojenny doprowadził rzekomo do Okrągłego Stołu. W ten cyniczny sposób usiłuje się wykreować ludzi bezpośrednio odpowiedzialnych za mordy i represje z lat 1981-89 na głównych architektów niepodległej Polski. Najlepszym komentarzem do tych zmanipulowanych opinii są słowa jednego z historyków: „To tak jak atak Niemiec na Polskę w 1939 r. doprowadził do kapitulacji Berlina w 1945 r.”.
Reklama
Prawda jest taka, że przełom polityczny w 1989 r. był projektem, który powstał w kręgach władzy w momencie, gdy kraj zmierzał ku eksplozji o nieprzewidywalnych skutkach, a pole jej manewru w warunkach społecznej izolacji było niewielkie, gdyż nie mogła ona liczyć na bezwarunkowe poparcie Moskwy, zainteresowanej politycznym rozwiązaniem polskiego kryzysu. W sytuacji fali narastającego społecznego niezadowolenia w 1988 r. i na początku 1989 r. nie dało się już dłużej rządzić na bagnetach. Przez kraj przesuwała się fala protestów – strajków, wieców i demonstracji pod hasłami relegalizacji Solidarności, podwyżki płac i likwidacji systemu opresji politycznej – choć nie miała ona charakteru jednoczesnego, zorganizowanego i centralnie kierowanego buntu jak w 1980 r. Najczęściej słychać było wykrzykiwane z transparentów hasła: „Precz z komuną!”, „Ekipa stanu wojennego na śmietnik historii!”, „Żądamy ustąpienia ekipy Jaruzelskiego!” albo „Jaruzelski musi odejść!”. Reżim miał świadomość przegranej wojny z narodem, którą rozpoczął w grudniu 1981 r. Gigantyczne problemy gospodarcze, w sklepach tylko ocet, inflacja, kolejne drastyczne podwyżki cen, kilkadziesiąt miliardów długu, ruina gospodarcza w połączeniu z arogancją władzy rodziły poczucie bezsensu i absurdalności rzeczywistości. Solidarność została wprawdzie poważnie osłabiona, ale nie zniszczona, a hasło: „Nie ma wolności bez Solidarności” nadal było żywe, zwłaszcza wśród młodszej generacji opozycji, bardziej radykalnej niż jej legendarni przywódcy z 1980 r.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Trzeba było szybko zaprojektować i wykonać plan ucieczki do przodu, czyli przejąć inicjatywę polityczną, która pozwoliłaby rozpocząć dialog prowadzony z pozycji siły i na swoich warunkach.
Polityczny przekręt bankrutów
Kolejnym mitem jest twierdzenie, że władza, przystępując do rozmów z opozycją, gotowa była na dojrzały kompromis, który miał uratować kraj. Dziś wiele faktów potwierdza pogląd, że Okrągły Stół był projektem politycznym, który nie tylko był wymuszony sytuacją, ale też miał wszelkie cechy cynicznej gry, obliczonej na rozładowanie napięcia w taki sposób, by dotychczasowi decydenci mogli zachować realną władzę. Zamysł był przewrotny: wygenerować podziały w obozie przeciwnika po to, by wyłonić grupę dążącą do kompromisu, która byłaby skłonna pójść na daleko idące ustępstwa, w chwili, gdy władza mogła jeszcze stawiać warunki. Projekt ten idealnie wpisywał się w strategię ekipy Michaiła Gorbaczowa. A czas działał na niekorzyść komunistów i za parę miesięcy musieliby oni kapitulować bezwarunkowo – jak w sąsiedniej Czechosłowacji, gdzie kapitulacja nastąpiła bez rozlewu krwi.
Reklama
Kiszczakowi udało się narzucić formułę rozmów tylko z tzw. konstruktywną opozycją, a tym samym izolowanie tych, którzy „odrzucają konstytucyjny porządek PRL”. Konstruktywną opozycją okazali się Lech Wałęsa i grupa skupiona wokół niego, do której należeli: Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Adam Michnik i Tadeusz Mazowiecki, natomiast niekonstruktywną – Solidarność Walcząca, Konfederacja Polski Niepodległej, Wolność i Pokój, Grupa Robocza Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” oraz Niezależne Zrzeszenie Studentów. Efekt był taki, że przy Okrągłym Stole komuniści negocjowali nie z całą opozycją, tylko z akceptowaną przez siebie jej częścią, dobraną według znanych sobie kryteriów, które ustalili dzięki materiałom pochodzącym z MSW/SB. Tej formuły ściśle trzymała się grupa Lecha Wałęsy zarówno przed rozpoczęciem rozmów, jak i w czasie ich trwania w Magdalence. Lider określił to następująco: „Jesteśmy skazani na porozumienie”, a komuniści „są nam potrzebni do zrobienia demokracji w Polsce”. Kilka miesięcy później czeska opozycja ani nie czuła się skazana na układy z komunistami, ani nie potrzebowała ich do budowy demokracji! W Polsce natomiast Adam Michnik publicznie bronił gen. Jaruzelskiego, Wałęsa gasił strajki. W chwili rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu strajkowało 260 zakładów, co korespondowało z oczekiwaniami władz.
Genialny plan
W tym samym czasie tzw. niekonstruktywna opozycja stała na stanowisku, że „ta część polskich sił niezależnych, która zasiadła do wspólnego stołu z winnymi zbrodni stanu wojennego, mimo woli udzieliła tym samym poparcia rządom komunistycznej PZPR”. Dziwiono się, że Wałęsa zamiast wykorzystać strajki jako narzędzie nacisku na reżim, rezygnuje z poważnego atutu politycznego. Tak więc zgodnie z planem reżimu podziały w obozie opozycji stały się faktem, który można było wykorzystać, by wyłączyć z gry, a następnie zmarginalizować siły uznane przez komunistów za niebezpieczne.
Reklama
Taktykę, z którą strona reżimowa przystępowała do rozmów, ujawnił tajny dokument napisany przez premiera Rakowskiego do KC. Czytamy w nim: „Należy wciągnąć opozycję w orbitę władzy, żeby odebrać jej wygodną pozycję, dzięki której nie musiała nic robić, a zbijała kapitał, bo wszystko, co było złe, szło na negatywny rachunek rządu i pozytywny rachunek krytykantów”. Jednocześnie ten sam Rakowski w wywiadzie dla „Le Monde” stwierdził, że PZPR postanowiła zrezygnować z monopolu władzy, innymi słowy – podzielić się z opozycją odpowiedzialnością za katastrofalny stan państwa, za który ponosiła całkowitą winę, bez dzielenia się realną władzą, czyli zmienić sytuację tak, aby wszystko było po staremu, a opinię publiczną karmić zwykłymi kłamstwami. Do tego można było wykorzystać w roli straszaka beton partyjny oraz stanowisko Moskwy jako czynniki – rzekomo realnie – zagrażające dialogowi. W ten sposób komuniści tworzyli dodatkowe narzędzie politycznego nacisku na swojego partnera. W czasie rozmów naciskano na Wałęsę, by wykorzystał swoje wpływy na Zachodzie w celu ułatwienia spłaty długów PRL i uzyskania nowych kredytów, co spotkało się z oczekiwaną przez władze reakcją lidera Solidarności. Spotkania robocze w podwarszawskiej Magdalence – jak się później okazało, zakrapiane alkoholem i okraszane familiarną atmosferą – tworzyły wokół Okrągłego Stołu aurę zmowy elit, dokonującej się za plecami narodu, i generowały podejrzenia, że porozumienie, korzystne dla obu stron, odbywa się kosztem społeczeństwa. Tym bardziej że z Magdalenki docierały do opinii publicznej „zaledwie informacyjne okruchy”, co z kolei wynikało z narzuconej przez stronę komunistyczną klauzuli tajności niektórych spotkań jako warunku kontynuowania negocjacji. Natarczywie rzucała się w oczy różnica między otwartymi, transmitowanymi bezpośrednio przez głośniki rozmowami między MKS-em gdańskim a władzami w 1980 r. i tymi z 1989 r.
Lech Wałęsa, zgodnie z oczekiwaniami drugiej strony, gasił strajki i publicznie zapewniał, że Solidarność nie jest zainteresowana pozbawieniem władzy PZPR. Jak widać, partnerzy byli wobec siebie nad wyraz lojalni.
Tymczasem wśród wielu środowisk opozycyjnych rosła nieufność wobec negocjacji prowadzonych w Magdalence. ZOMO w wielu miejscach pacyfikowało demonstracje skierowane przeciw Okrągłemu Stołowi. Gdy docierały strzępy informacji o wstępnych uzgodnieniach, niekonstruktywna opozycja wypisywała na transparentach: „Żądamy wolnych wyborów!”, „Jaruzelski musi odejść!”, krytykowano „paktowanie z aparatem władzy” i wzywano do bojkotu wyborów, jeżeli nie będą w pełni wolne.
W warunkach wymuszonego dialogu, prowadzonego z pozycji siły, której pozory komuniści cynicznie wykorzystywali, udało im się stworzyć projekt, który zapewniał im miękkie lądowanie na „złotych spadochronach” bezkarności.