Reklama

Świat

Europejscy inżynierowie dusz

O dylematach związanych z pracą w Parlamencie Europejskim z prof. Mirosławem Piotrowskim rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś

Niedziela Ogólnopolska 30/2013, str. 32-33

[ TEMATY ]

parlament

rozmowa

Monika Książek

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

KS. INF. IRENEUSZ SKUBIŚ: - Chciałbym zapytać o sprawę, która jest nieco zaskakująca: dlaczego Ojciec Święty nie odwiedził Parlamentu Europejskiego?

PROF. MIROSŁAW PIOTROWSKI: - Chyba nie został zaproszony, przynajmniej ja nie słyszałem, aby Ojciec Święty otrzymał takie formalne zaproszenie. Ale pytanie Księdza Infułata zmotywuje mnie, aby na forum Parlamentu Europejskiego postawić je przewodniczącemu Martinowi Schulzowi.

- Papież jest głową Kościoła katolickiego. To ponad miliard katolików na świecie, wielka historia, tysiące duchownych. Należałoby w tym kontekście zastanowić się nad chadecją wywodzącą się z chrześcijaństwa. Jak Pan Profesor skomentowałby ten problem?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

- Chadecja, czyli European People’s Party (Partia Ludowa), jest dominującą siłą polityczną i to ona, używając języka popularnego, „rozdaje karty”, czyli umawia się z drugą co do wielkości siłą, czyli socjalistami, i razem tworzą większość, dzielą stanowiska. Oficjalnie, jak Ksiądz Infułat wspomniał, Unia Europejska zasadza się na korzeniach chrześcijańskich i formalnie największą partią jest tutaj chadecja, ale, niestety, niewiele z tego wynika. Dostrzegają to katolicy nie tylko w Polsce, ale też w Niemczech. Można spotkać wiele publikacji mówiących, że chadecja odeszła od swoich pryncypiów. Jest wiele świadczących o tym sygnałów, jak choćby kwestia krzyża w przestrzeni publicznej. Chadecy nie tylko nie zajęli stanowiska w tej sprawie, ale utrącili możliwość dyskutowania na temat miejsca symboli religijnych w europejskiej przestrzeni publicznej. Myślę, że jest to świadome i celowe. Z najważniejszych dokumentów wymazano akcenty chrześcijańskie. Doszło do takiej sytuacji, że w chwili obecnej żaden z ojców założycieli, chrześcijańskich demokratów Unii Europejskiej, nie mógłby zostać komisarzem unijnym, gdyż nie spełnia określonych kryteriów. Przypominam sobie, jak Ksiądz Infułat, rozmawiając tu, w Parlamencie Europejskim, z jednym z wysoko postawionych urzędników, zapytał o symbolikę unijną. Ten urzędnik stwierdził, że 12 gwiazd oznacza 12 członków założycieli, a Ksiądz Infułat sprostował, że jest to nawiązanie do Apokalipsy św. Jana, gdzie zapisano, że nad głową Maryi ukazał się wieniec z gwiazd dwunastu. Jeśli ktoś sięgnie po podręcznik czy encyklopedię Unii Europejskiej, to dowie się właśnie tego.

- Dlaczego Europa odeszła od wiary?

Reklama

- Pojęcie „Europa” jest permanentnie używane w odniesieniu do Unii Europejskiej, choć nie jest z nią tożsame, choćby geograficznie. Ale w większości przypadków, jeśli mówimy „Europa”, to myślimy: 27 krajów Unii Europejskiej i te, które do niej dołączają. Bł. Jan Paweł II widział Polskę w strukturach Unii Europejskiej i wyznaczył jej zadanie, by stała się drugim płucem Europy. To pierwsze płuco, które trochę obumarło, potrzebowało więcej tlenu. Jak sądzę, Jan Paweł II pokładał nadzieję w Polakach, że tchną tutaj nowego ducha. I faktycznie na początku widać było pewne ożywienie, ale odwoływanie się do wartości chrześcijańskich, jak to mówią młodzi, nie jest dzisiaj trendy. Przecież niektórzy ojcowie założyciele są kandydatami na ołtarze - a to się przemilcza, o tym się nie mówi, lecz lansuje się całkiem inną ideologię, sprzeczną z wiarą chrześcijańską i z normalnością. Idzie się na pewnego rodzaju kompromisy. Z czego to wynika? Sądzę, że ze świadomej polityki pewnych kręgów, które mają poważny wpływ na struktury Unii Europejskiej i na wytwarzające się tutaj prawo na styku trzech instytucji: Komisji Europejskiej, Rady Europejskiej i Parlamentu Europejskiego. Prawo, które w ten sposób powstaje, jest niejako anonimowe, tzn. nikt nie bierze za nie odpowiedzialności. Gdybyśmy chcieli wskazać odpowiedzialnego za kryzys wartości czy kryzys finansowy, to nie znajdziemy nikogo, bo nie przyzna się do tego ani szef Parlamentu Europejskiego, ani tym bardziej szef Komisji Europejskiej, ani też nikt z Rady Europejskiej. Mamy więc do czynienia z sytuacją niejednoznaczną - i to jest jedna z głównych przyczyn, że odeszliśmy od pryncypiów, o których mówimy.

- Jaka filozofia tkwi u źródeł tego, co się dzieje w Europie?

- Sądzę, że jest to modyfikowana filozofia liberalna. Modyfikowana, bo zmienia się na naszych oczach. Rodzi się ona niekoniecznie tutaj, raczej w pewnych kręgach, które mają przełożenie na Parlament Europejski. Rozmawiam z wieloma kolegami, np. z grupy chadeckiej, stoimy na pewnych antypodach politycznych, ale oni sami twierdzą, że UE idzie w złym kierunku, jeśli chodzi o zasady filozoficzne, postrzeganie świata. Z jednej strony większość społeczeństwa widzi dotacje, docenia, że UE dotuje drogi, mosty itd., ale z drugiej - ci koledzy, posłowie nie godzą się, aby UE budowała nam nowego człowieka, czyli na nowo standaryzowała i redefiniowała to, co oczywiste. Przypomnę, że kilka lat temu tu, w Parlamencie Europejskim, wyszła broszura pt. „Język neutralny płciowo w Parlamencie Europejskim”, gdzie zalecano posłom i pracownikom, aby unikać słów: pani, panna, pan, bo w ten sposób dyskryminuje się te osoby. To jest tylko przykład, w jaki sposób UE chce się rozwijać: zmierza do wypracowania nowej filozofii i stworzenia niejako nowego człowieka. I nawet osoby, które się na to nie godzą, gdy przychodzi do głosowania, a lider ich formacji nakazuje głosować „contre coeur” - wbrew sercu, podnoszą ręce do góry. I to jest najbardziej niepokojące.

Reklama

- Dotyka Pan ważnego tematu - ideologii „gender”, bo u podstaw tego, o czym mówimy, jest właśnie ta ideologia. Wypływa ona z heglizmu i z marksizmu, jest ideologią ateistyczną, uderza nie tylko w wiarę chrześcijańską, ale i w cywilizację czy kulturę chrześcijańską. Jeśli znikną w społeczeństwie słowa: „ojciec”, „matka”, „kobieta”, „mężczyzna”, „rodzina”, nastąpi katastrofa całego życia społecznego i kultury. Europa podcina sobie korzenie, na których się opiera, co najwyraźniej widać na przykładzie demografii. Dlaczego tak się dzieje?

- Mówimy tu o bardzo niebezpiecznym zjawisku, które uderza w podstawy cywilizacyjne i, niestety, jest lansowane także tutaj, w unijnych instytucjach. Ideologia „gender” jest wspierana formalnie i nieformalnie przez wiele osób z unijnych instytucji. Jak to się dzieje? Parlament Europejski zatwierdza przekazanie środków finansowych na tego typu działania, a także wspiera aborcję. Więc jest to, jak sądzę, zjawisko zaprogramowane i wspierane przez konkretne ośrodki. Nie jest przypadkiem, że ta ideologia wchodzi również do Polski, do określonych środowisk, a nawet na uniwersytety katolickie. Tutaj w ogóle nie ma o czym dyskutować, to należy odrzucić jako nienormalne i podcinające nasze korzenie, nie tylko zresztą chrześcijańskie, ale też zdroworozsądkowe. Lansowane jest choćby odejście od pojęć „ojciec” i „matka”, które to słowa zastępuje się w dokumentach określeniem „rodzic A” i „rodzic B”, by nie można było dookreślić, czy to jest ojciec, czy matka. Świat staje na głowie - ale jest jeden promyczek nadziei. Otóż te wszystkie nowinki i niemądre pomysły są hamowane przez kryzys ekonomiczny. Gdyby nie było w UE kryzysu ekonomicznego, to propaganda genderowa razem z „religią” budowaną na bazie rzekomego globalnego ocieplenia i zmian klimatu dawno by się już przez nas przetoczyła jak walec.

Reklama

- Odwiedziliśmy pomieszczenie, w którym katolicki ksiądz może odprawić Mszę św., a wyznawca islamu rozciągnąć dywanik, pomodlić się. Aż dziw bierze, że pokój modlitwy jest tak bardzo skromny w tej wielkiej, bardzo bogatej Unii, szeroko rzucającej ogromne pieniądze. Jak Pan Profesor to ocenia?

- To rzeczywiście zdumiewające, że w takich ogromnych budynkach, gdzie korytarze mają po kilkaset metrów długości, a 750 posłów ma swoje biura, nie można wygospodarować jednego pomieszczenia na kaplicę. Nie chodzi mi o salę zadumań dla wszystkich religii, ale o kaplicę dla katolików.
Często wracamy do słów Jana Pawła II zachęcających do akcesji. Trzeba jednak pamiętać, że Polska wchodziła do innej UE. Angielscy konserwatyści, kiedy optowali za wejściem swojego kraju do UE, widzieli inny byt polityczny. Wówczas chodziło przede wszystkim o współpracę ludzi, łączenie ich, zniesienie kontroli na granicach, o swobodny handel. Nikt jednak nie przewidział, że UE zechce stworzyć nowego człowieka i prawodawstwo, w którym zredefiniuje podstawowe pojęcia.

- Jak Pan Profesor ocenia działania polskiej grupy, czy nasi europosłowie mają jakieś możliwości przekazu, czy ci ludzie, z którymi macie tutaj kontakt, są w stanie posłuchać waszych rad, głosów?

Reklama

- Parlament Europejski działa na zasadzie porozumienia, konsultacji i zgody. Mimo że jest jedyną instytucją, której członkowie wybierani są w drodze wyborów bezpośrednich, to jego głos stosunkowo niewiele znaczy w porównaniu z głosem Komisji Europejskiej, która jest strażniczką traktatów i dysponuje środkami unijnymi. Ale to nie jest tak, że Parlament nic nie może. Oczywiście może, ale do tego potrzebna jest większość. Traktat Lizboński nadał większe prerogatywy Parlamentowi Europejskiemu. Jednak kiedy zaobserwujemy głosowania w Parlamencie Europejskim dotyczące kluczowych spraw: światopoglądu, religii, stosunku do życia, aborcji, to zauważymy, że niemal wszystkie głosowania są przegrywane. Polacy stanowią tu dość sporą grupę, plasują się na 6. miejscu, czyli na 750 europosłów, 51 osób jest z Polski, ale konieczna jest budowa koalicji. Blisko 9 lat temu polscy europosłowie postanowili zawiązać nieformalne koło polskie, które miałoby uzgadniać tematy możliwe do przyjęcia dla wszystkich Polaków, a korzystne dla naszego kraju, ale z tych tematów są wyłączone problemy dotyczące m.in. światopoglądu czy podejścia do życia poczętego, gdyż tu nie doszłoby do konsensusu.

- Co się stało z chadecją czy z tymi ugrupowaniami chrześcijańskimi, które zdradziły Ewangelię?

- Chadecja jest tutaj największym ugrupowaniem, ale drugim co do wielkości ugrupowaniem są socjaldemokraci, wśród których dominują socjaldemokraci niemieccy. I to Martin Schulz, niemiecki socjaldemokrata, stoi na czele Parlamentu Europejskiego. Ładnych parę lat temu niemiecki profesor Georg Strobel opublikował książkę „Partia Róży Luksemburg, Lenin i SPD”, w podtytule: „Komunistyczne korzenie socjaldemokracji niemieckiej”. Rozmawiałem z kolegami z Polski, którzy zasiadają w tej frakcji, i mówili mi, że oficjalną formą zwracania się do siebie podczas posiedzenia grupy jest zwrot: „towarzyszu”. To wiele wyjaśnia.
Trzeba też sobie jasno powiedzieć, że chadecja chadecji nierówna. Do chadecji jest tu zaliczana PO i PSL. W Europie możemy obserwować całą gamę partii chadeckich czy konserwatywnych: poprzez centrowe, aż do lewicowych, które twierdzą, że Chrystus był pierwszym komunistą. One odchodzą tak daleko od swego pierwotnego programu, że nie tylko nie chcą mieć nic wspólnego z symbolami religijnymi, ale tak naprawdę afirmują rozwiązania socjalistyczne.

Reklama

- Kościół na Zachodzie funkcjonuje, są w nim aktywni księża, którzy sprawują sakramenty. Kościół jest żywy nawet we Francji, gdzie ludzie bardzo odeszli od wiary. Prasa katolicka we Francji jest niezła. Dlaczego więc Kościół nie ma siły przebicia?

- Ja jednak rozłożyłbym pojęcie „na Zachodzie” na poszczególne kraje UE. Ksiądz Infułat wymienia Francję, ja znam trochę sytuację w Niemczech, gdzie organizacja katolików świeckich jest bardzo duża, ale tam z kolei pojawiają się inne problemy, np. czy profesor może wykładać na uniwersytecie teologię katolicką, gdy otwarcie krytykuje papieża... Z jednej strony mówią „tak” tradycji Kościoła, a z drugiej - zaprzeczają jej i ostro krytykują strukturę i hierarchię kościelną. Innym problemem jest podejście do nauczania religii w szkołach czy do aborcji, in vitro itd. Ale ten Kościół na Zachodzie jest pozbawiany ludzi. Kościół polski jest na razie pod tym względem inny, ma własną specyfikę i sądzę, że tę specyfikę powinien zachować, jeśli nie będzie się mu przeszkadzać. Tak więc uważam, że powinniśmy brać przykład z tego, co dobre, a jednocześnie obserwować, jak Kościoły w poszczególnych krajach UE się wyludniają. To powinno skłaniać nas do refleksji, żeby nie iść tą samą drogą i nie wywołać podobnego efektu.


* * *

Mirosław Piotrowski - od 2004 r. poseł do Parlamentu Europejskiego, prof. KUL, kierownik katedry historii najnowszej, prof. WSKSiM w Toruniu. Inisjator i prezes Stowarzyszenia „Razem dla Lubelszczyzny” oraz Europejskiego Instytutu Studiów i Analiz.

2013-07-22 13:55

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Strażnicy „przestarzałych wartości”

Niedziela Ogólnopolska 12/2016, str. 36-37

[ TEMATY ]

wywiad

rozmowa

Grzegorz Boguszewski

Edmund Muszyński

Edmund Muszyński

Z Edmundem Muszyńskim i Mirosławem Widlickim o nowym szturmie na PAST-ę i walce o ideały Armii Krajowej rozmawia Wiesława Lewandowska

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Jest Pan, Panie Prezesie, jednym z nielicznych już, niestety, przedstawicieli pokolenia Armii Krajowej... EDMUND MUSZYŃSKI: – Jednym z ostatnich i coraz bardziej bezsilnych, nie tylko z powodu stanu zdrowia. Bardzo martwi mnie stan naszego AK-owskiego środowiska. Choć jest w nim wciąż jeszcze wielu ludzi prawdziwych, doskonale czujących przesłanie Armii Krajowej, to jestem bardzo zniesmaczony postawą tych, którzy od kilku już lat decydują o naszym Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Tak naprawdę trudno mi powiedzieć, kim są ci ludzie, bo na pewno nie rozumieją słów: „Bóg, Honor i Ojczyzna”. – Kim zatem są dzisiejsi członkowie Światowego Związku Żołnierzy AK? MIROSŁAW WIDLICKI: – W ostatnich latach rzeczywiście coraz trudniej to określić. I takie pytania zadają nam członkowie terenowych kół AK. Sprawa była oczywista w latach 90. ubiegłego wieku, gdy żyło jeszcze wielu dowódców AK, gdy wszyscy dobrze się znali i na ogół znali swoją przeszłość. Po 2000 r. szeregi poszerzały się o wolontariuszy – takich jak ja – niekombatantów, ale przybywało też członków kombatantów, których nie miał kto weryfikować i którzy następnie trafiali do władz różnych szczebli, również do Zarządu Głównego. – Czy częste są dziś życiorysy AK-owskie niedostatecznie uwierzytelnione? M. W.: – To przykre, ale krążą takie opinie, a te przypadki, nawet jeśli nie są zbyt częste, to i tak podważają wiarygodność całego związku. Poza tym w ostatnich latach, w czasach docierającej do nas liberalizacji, można zaobserwować odchodzenie związku od swoich ideałów. Gdy pan prezes Muszyński napisał piękną „Preambułę” do naszego statutu (aby przeciwstawić się tej liberalizacji), wywołało to protesty, Zarząd Główny przegłosował odrzucenie „Preambuły”. – Dlaczego? M. W.: – Dlatego, że była zbyt „bogoojczyźniana”, a teraz to nie na czasie. Dwadzieścia lat temu taka reakcja byłaby nie do pomyślenia. Bardzo więc stępiła się ta szczególna czujność, nawet w ludziach powołujących się na etos AK, a niedługo już nie będzie tych, którzy dziś starają się tę czujność budzić... – Światowy Związek Żołnierzy AK stara się jednak przekazać swą wartę następnemu pokoleniu, poprzez tzw. członków nadzwyczajnych... M.W.: – Ludzie młodsi, niekombatanci, jeśli deklarują przywiązanie do wartości i etosu Armii Krajowej i chcą czynnie i całkowicie bezinteresownie pracować w związku, by zaszczepić ten etos szczególnie w młodym pokoleniu, otrzymują status członka nadzwyczajnego – bez praw wyborczych. Po roku działalności i pozytywnej opinii prezes okręgu ma prawo nadać im status członka zwyczajnego – z prawami wyborczymi, lecz oczywiście bez uprawnień kombatanckich. Taki właśnie status ja posiadam. Mimo że jestem z młodszego pokolenia, to podobnie jak pan prezes Muszyński ubolewam nad odchodzeniem (mam nadzieję, że to wyjątki) od Boga, ale i z honorem jest różnie. E. M.: – Niedawno byłem bardzo zdumiony tym, że kilka osób przyjęło medale zasługi od... prezydenta Niemiec. Choć tego nie nagłaśniano. M. W.: – Prezydent Niemiec wręczył te odznaczenia powstańcom warszawskim, odpowiednio dobranym członkom naszego związku. Naszym zdaniem, przyjmowanie ich było co najmniej dwuznaczne moralnie i mogło budzić niesmak. E. M.: – Ja z zasady odmawiałem przyjmowania odznaczeń. Przyjąłem tylko Krzyż Armii Krajowej i Krzyż Partyzancki. – Kiedy, Panów zdaniem, zaczęły się te „budzące niesmak” zmiany? E. M.: – Moim zdaniem, widać je wyraźnie od czasu, gdy w Polsce zaczęli rządzić liberałowie, czyli Platforma Obywatelska. Wcześniej nikt w naszym środowisku nie ośmielał się kwestionować wartości, z których wyrasta etos AK. Nagle okazało się, że wszystko można wyśmiać, nawet splugawić, a w najlepszym razie przemilczeć. M. W.: – Dwa lata temu pewna szkoła przyjęła imię jednego z naszych bohaterów lotników i... na jej sztandarze zabrakło słowa „Bóg”, jest tylko „Honor i Ojczyzna”. Komuś przyszło do głowy, żeby tak ocenzurować sztandar. – Pytaliście, dlaczego tak się stało? E. M.: – Nie miał kto zadać tego pytania, bo na uroczystość nawet nas nie zaproszono. Może dlatego, że byśmy tam tylko przeszkadzali jako strażnicy „przestarzałych wartości”. M. W.: – Po prostu atmosfera poprawności politycznej trafiła pod strzechy. Decyzję w tej konkretnie sprawie najprawdopodobniej podjęli sami nauczyciele tej szkoły, może rodzice, a w najmniejszym stopniu młodzież. – Kłopoty z wypełnianiem misji ŚZŻAK nie polegają więc dziś tylko na tym, że odchodzą już ci, którzy swym życiem zaświadczali, czym jest hasło: „Bóg, Honor i Ojczyzna”... M. W.: – Faktem jest, że jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy wśród nas była większa liczba dowódców o niekwestionowanym autorytecie, łatwiej było wypełniać tę patriotyczną misję w obronie najważniejszych polskich wartości. E. M.: – Istotnie, od kilkunastu lat nie tylko na tym polegają nasze kłopoty. Wystarczy tu przypomnieć perturbacje z zakładaniem Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego, która miała być materialną bazą dla działalności ŚZŻAK. Kiedy zaczynaliśmy powoływać fundację w roku 1998, było jeszcze całkiem uczciwie... – Co to znaczy? E. M.: – Założycielami fundacji mieli być pospołu Światowy Związek Żołnierzy AK i warszawski Urząd Wojewódzki. W końcu jednak jedynym fundatorem został nasz związek. Tak się złożyło, że wybrano mnie na pierwszego prezesa fundacji. To było w czasie, kiedy kończyły się rządy Jerzego Buzka, a AWS tracił poczucie bycia partią uczciwą. Przygotowałem wtedy projekt statutu, potem kolejne, których z jakiegoś powodu długo nie chciano zaakceptować w Krajowym Rejestrze Sądowym. W końcu, po pokonaniu licznych kłód pod nogami, we wrześniu 1999 r. statut został zarejestrowany. Fundacja mogła więc wreszcie przyjąć darowiznę – czyli przejąć budynek PAST-y. Ale to nie koniec kłopotów. Prawdziwa walka dopiero się zaczęła. – Zaczęła się nowa walka o PAST-ę? E. M.: – Tak, i to równie zacięta jak ta w 1944 r. Od początku było jasne, że ktoś za wszelką cenę chce nam uniemożliwić przejęcie PAST-y, czyli jej nieodpłatne scedowanie przez Skarb Państwa na rzecz naszej fundacji. Państwo musiało wypłacić sowite odszkodowanie firmie do tej pory administrującej tym budynkiem tylko w zamian za to, że nie będzie ona pretendowała do tytułu własności. O ile pamiętam, było to 960 tys. zł – ostatnie pieniądze, które miał do dyspozycji premier Buzek przed podaniem się do dymisji. M. W.: – Gdyby nie to odszkodowanie, sprawa przez lata toczyłaby się w sądach, a z darowizny na rzecz naszego związku nic by nie wyszło. I tamta firma nadal by sobie pasożytowała na budynku PAST-y, podobnie jak czyniło to w innych miejscach wiele pokomunistycznych firm. – Można powiedzieć, że to pan prezes Muszyński ponownie odbił PAST-ę? M. W.: – Jak najbardziej, choć dzisiaj wielu się do tego przyznaje... E. M.: – ...a nie mają nawet bladego pojęcia, jak ostro wtedy było. Po zarejestrowaniu statutu zaczęła się wojna podjazdowa – i to na wielu frontach – mająca nam uniemożliwić przejęcie PAST-y. W urzędzie wojewódzkim zadziałał ktoś wpływowy; urzędnicy zaczęli mnożyć trudności, zwłaszcza wicedyrektor wydziału gospodarki ziemią i geodezji, który aby rzecz maksymalnie utrudnić, przygotował specjalne plany geodezyjne wręcz uniemożliwiające przekazanie nam działki, na której stoi budynek PAST-y. M. W.: – Działkę podzielono na dwie części – umyślnie w taki sposób, że część budynku PAST-y z windą wydzielono i przypisano do działki sąsiedniej! Chciano tak skomplikować sytuację prawną, by uniemożliwić, a co najmniej na bardzo długo odwlec przekazanie budynku Związkowi AK. To wszystko by się powiodło – bo ten chytry zabieg utrzymywano w ścisłej tajemnicy – gdyby nie to, że jedna z wysokich urzędniczek uczciwie ostrzegła pana prezesa Muszyńskiego, że coś takiego się kroi. E. M.: – To prawda. Nikomu o tym nie mówiłem, ale wtedy zacząłem osobiście atakować wojewodę. Umowę przekazania darowizny, oczywiście, przedłożyłem wcześniej radcom prawnym w Ministerstwie Skarbu Państwa. Nikt tam nie miał żadnych zastrzeżeń. Pojawiły się one potem nagle – zaczęto domagać się od nas kolejnych bezsensownych dokumentów. Do końca nie byliśmy pewni, czy podpisanie umowy w ogóle kiedykolwiek nastąpi, gdyż targi były niezwykle ostre. Strona przeciwna – na dobrą sprawę nie wiadomo kogo reprezentująca, nieżyczliwa – do końca miała chyba nadzieję, że do tego podpisania, mimo wcześniejszych uzgodnień, jednak nie dojdzie. Pomogły wspierające nas działania dyrektor Wydziału Skarbu Państwa i Przekształceń Własnościowych Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego Bożeny Grad, a szczególnie szefa Kancelarii Premiera Buzka ministra Mirosława Koźlakiewicza; przyszło polecenie od premiera, aby pan wojewoda podpisał dokument. To było 10 listopada 1999 r. – Miał Pan wówczas wielką satysfakcję, poczucie zwycięstwa? E. M.: – Tak, ale to poczucie trwało krótko, ponieważ już następnego dnia nie dostąpiłem zaszczytu uroczystego przejęcia budynku z rąk premiera Buzka... PAST-ę przejmował ówczesny prezes Światowego Związku Żołnierzy AK płk Stanisław Karolkiewicz, sam. Mnie zignorowano... Mimo że przecież byłem prezesem zarządu fundacji, adresatem całej korespondencji w tej sprawie, mimo że – powiem nieskromnie – przez wiele miesięcy sam walczyłem o PAST-ę. – Cóż, taki zawsze był w Polsce los prawdziwych, najbardziej zasłużonych AK-owców, Panie Prezesie. E. M.: – Pozostała mi tylko satysfakcja, że się udało, bo sam najlepiej wiem, że mogło się nie udać. – Ale zasłużył Pan chyba na wdzięczność AK-owskiego środowiska? E. M.: – No właśnie, najsmutniejsze jest, że tego nie jestem pewien... M. W.: – Obydwaj z Prezesem jesteśmy w komisji statutowej związku i tak się składa, że wszystkie nasze najważniejsze poprawki do statutu zostały w głosowaniu odrzucone, m.in. wprowadzenie do statutu „Preambuły” i przywrócenie może nie Rady Naczelnej, ale Rady Starszych (złożonej z kilku powszechnie szanowanych kombatantów), która dbałaby o kręgosłup moralny związku i zabierałaby głos w sprawach ważnych dla Polski, którego dziś brakuje. E. M.: – A ja mimo wszystko nie tracę nadziei, że w Światowym Związku Żołnierzy Armii Krajowej zajdzie jakaś dobra zmiana. * * *
CZYTAJ DALEJ

Zmarł ks. Tomasz Burghardt

2025-04-17 15:01

https://ostfriesland.parafialnastrona.pl/wydarzenia-i-galerie

16 kwietnia zmarł ks. Tomasz Burghardt. Kapłan zmarł w 59. roku życia oraz 31. roku kapłaństwa.

Kapłan urodził się 26 lipca 1965 roku we Wrocławiu. Święcenia kapłańskie przyjął 22 maja 1993 roku z rąk kard. Henryka Gulbinowicza. Po święceniach został skierowany na swoją pierwszą placówkę wikariuszowską do parafii pw. Podwyższenia Krzyża św. w Środzie Śląskiej [1993-1996], następnie był wikariuszem w parafii pw. św. Franciszka z Asyżu we Wrocławiu [1996-1997], by następnie trafić do parafii pw. Narodzenia NMP w Lądku Zdrój [1997-2000]. Kolejna placówką wikariuszowską była parafia pw. św. Józefa w Bierutowie [2000-2001] oraz parafia pw. św. Karola Boromeusza w Wołowie [2001-2002]. W 2002 roku ks. Tomasz trafił do parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Oławie [2002-2005]. W latach 2005-2010 został mianowany dyrektorem Caritas Archidiecezji Wrocławskiej. Po 2010 roku pełnił posługę w Niemczech. Najpierw do 2013 roku w Polskiej Misji Katolickiej w Münster, a po 2013 roku aż do dziś był proboszczem w czterech katolickich niemieckojęzycznych Parafiach: Geeste, Dalum, Groß Hesepe i Osterbrock w Dekanacie Emsland Mitte oraz Duszpasterzem dla Katolików Języka Polskiego w Ostfriesland i Emsland.
CZYTAJ DALEJ

Wielkanoc to cząstka wieczności – mówił ks. Jan Twardowski

2025-04-19 13:07

[ TEMATY ]

Wielkanoc

Milena Kindziuk

Red

Nie umiem / być srebrnym aniołem / ni gorejącym krzakiem / tyle Zmartwychwstań już przeszło / a serce mam byle jakie. / Tyle procesji z dzwonami / tyle już alleluja / a moja świętość dziurawa / na ćwiartce włoska się buja – pisał ksiądz poeta Jan Twardowski w wierszu pt. „Wielkanocny pacierz”. Gdy zapytałam go kiedyś, na czym według niego polega zmartwychwstanie Chrystusa, odpowiedział: „na tym, że Chrystus, który umarł, żyje!”.

Była to dla niego „prawda porażająca”. Bo przecież Pan Jezus po zmartwychwstaniu był niby ten sam, ale już zupełnie inny. Nawet Apostołowie nie mogli Go poznać. Wskrzeszona dziewczynka czy Łazarz z Ewangelii pozostali tacy sami. Po wskrzeszeniu - wrócili do normalnego życia, kiedyś potem znów poumierali. Natomiast Pan Jezus po zmartwychwstaniu był zupełnie inny – tłumaczył ks. Twardowski, dodając że właśnie dlatego w Komunii świętej przyjmujemy Zmartwychwstałego Pana Jezusa, a więc przemienionego przez śmierć i zmartwychwstanie. Ktoś, kto przechodzi przez śmierć, już jest inny – to bardzo ważna prawda wiary”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję