Jest to metoda, która przynosi o 20 proc. większe rezultaty w poczęciu dziecka i respektuje godność kobiety oraz małżeństwa - przekonują lekarze. - Metoda „in vitro” natomiast wiąże się z zagrożeniami dla zdrowia kobiety i dziecka, które są bardziej narażone na wady rozwojowe - podkreśla prof. Bogdan Chazan, dyrektor szpitala im. Świętej Rodziny w Warszawie.
Naprotechnologia - w przeciwieństwie do sztucznego zapłodnienia „in vitro” - jest metodą, która leczy. W wyniku podjętej przez małżeństwo terapii kobieta, która urodzi pierwsze dziecko, często rodzi również następne. Metoda ma jeszcze tę zaletę, że nie budzi kontrowersji światopoglądowych, bo dziecko zostaje poczęte naturalnie w łonie matki. Jest oparta o dokładną diagnostykę, a w leczeniu osiąga 80-procentowe powodzenie. Od lekarza wymaga nauczenia kobiety pragnącej zostać matką tego, jak powinna się wsłuchiwać i rozumieć swój organizm. Istnieją „twarde dowody”, że metoda w wielu przypadkach jest skuteczna. Prowadzenie obserwacji cyklu owulacyjnego kobiety odbywa się pod nadzorem certyfikowanego instruktora i trwa ok. 3 miesięcy. Potem małżeństwo trafia do lekarza, który przez 3 miesiące prowadzi diagnostykę. Leczenie: zachowawcze hormonalne bądź chirurgiczne, trwa ok. pół roku. W przypadku chirurgii szczególny nacisk kładzie się na wykorzystanie technik oszczędzających, np. laparoskopowych. Jeśli kobieta nie zachodzi w ciążę po 24 miesiącach od podjęcia leczenia bezpłodności, lekarz prowadzący ją tą metodą zaleca adopcję.
Choć początki systemu naprotechnologii sięgają lat 70. XX wieku (narodziła się na Uniwersytecie Medycznym Creightona w Omaha w amerykańskim stanie Nebraska), to leczenie tą metodą nie zostało jeszcze dostatecznie spopularyzowane. Na całym świecie stosuje tę metodę tylko 400 lekarzy. Większość w USA, Australii, Irlandii, Wielkiej Brytanii i na Tajwanie. Pojedynczy lekarze pracują we Francji, Szwajcarii, Niemczech i Holandii. W Polsce naprotechnologia znana jest od niedawna. Niespełna 200 par rozpoczęło obserwację metodą Creightona pod kierunkiem 20 instruktorów. 11 polskich lekarzy kształci się obecnie w tym kierunku. Twórcą metody jest prof. Thomas W. Hilgers, ginekolog położnik, zafascynowany encykliką „Humanae vitae” papieża Pawła VI.
Według jego statystyk, przeprowadzonych w Galway i opublikowanych pod koniec 2008 r., w ciągu 4 lat leczenia z niepłodności metodą naprotechnologii 1200 par, 52 proc. przypadków zakończyło się ciążą. 136 par zgłosiło się do prof. Hilgersa po nieudanych zabiegach „in vitro”. Dzięki leczeniu odnotowano wśród tych par 168 ciąż.
Abp Henryk Hoser, który jest przewodniczącym Zespołu Ekspertów KEP ds. Bioetycznych i lekarzem, twierdzi, że w dzisiejszych czasach ogromnego stresu i napięcia, w jakim żyje człowiek, oraz zatruciu środowiska naturalnego, niepłodność jest zjawiskiem narastającym i niepokojącym. Jest też przyczyną wielu egzystencjalnych problemów i poczucia niespełnienia. Powinno się jednak pamiętać, że człowiek przez swoje zachowanie może przyczynić się do własnej niepłodności i te przyczyny wymagają zdiagnozowania przez lekarza. Arcybiskup proponuje też narodowy program leczenia niepłodności. Uważa, że należy się skupić na profilaktyce i edukacji młodych ludzi, by np. nastolatki umiały rozpoznać i szanować swoją płodność, która jest darem. - Na Zachodzie tego rodzaju programy z młodzieżą są już prowadzone - mówi.
W dniach12-13 września odbędzie się w Lublinie konferencja naukowo-szkoleniowa nt. naprotechnologii. Weźmie w niej udział prof. Thomas Hilgers i jego żona - współtwórczyni systemu oraz instruktorka. Szczegółów na temat konferencji można szukać na stronie
Pomóż w rozwoju naszego portalu