Reklama

Możemy być podobni do Chrystusa

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

[…] Bóg wie, że jesteśmy zagrożeni przede wszystkim przez samych siebie. Przez własną słabość, naiwność, ignorancję, a czasami po prostu bezmyślność. I Bóg postanawia do nas przyjść, kiedy się dokonuje pełnia czasów, bo wie, że bardzo potrzebujemy z bliska doświadczyć jego obecności i miłości. Potrzebujemy widzialnej miłości niewidzialnego Boga. Dlatego On staje się Człowiekiem, przychodzi do nas, chociaż wie, że Go zabijemy. Wie, że podniesiemy na Niego rękę i że On się na to zgodzi, byśmy mogli się upewnić, że on nas kocha do końca, byśmy mogli się upewnić, że Jego miłość do nas jest nieodwołalna. Nasz los, po ludzku patrząc, jest dla niego ważniejszy, niż Jego własny los. To jest chrześcijaństwo: historia Boga, który nad życie kocha człowieka. Nie w przenośni. Dosłownie. To jest chrześcijaństwo, żadna doktryna, żadna ideologia, żadna filozofia, to historia najbardziej niezwykłej miłości Boga, który żyje, który kocha i który uczy kochać. To jest chrześcijaństwo: coś najbardziej fascynującego w całym wszechświecie i nieporównywalnego z innymi religiami i sposobami myślenia o człowieku. Historia Boga, który żyje, który kocha i który uczy kochać. Bóg świetnie nas rozumie, bo ten, kto kocha, jest nie tylko dobry, jest także mądry. Rozumie także to, co my odkrywamy w XXI wieku, nieraz w dramatyczny sposób: że sami siebie nie rozumiemy i nie kochamy, że budujemy cywilizację okrutną, cywilizację śmierci. Taką cywilizację budujemy nie po raz pierwszy w historii ludzkości, a chwalimy się, że budujemy cywilizację tolerancji, demokracji, praw człowieka. W praktyce chronimy przede wszystkim morderców - tych w Unii Europejskiej zabić nie wolno, wszystkich innych można legalnie zabić pod takim lub innym pretekstem czy pozorem. Budujemy cywilizację „chrystofobiczną”, cywilizację, która boi się Chrystusa, która boi się chrześcijaństwa, bo chrześcijaństwo w imieniu Boga uczy myśleć i uczy kochać. Cywilizacja, tak prymitywna i niska, jaką teraz budują możni tego świata panicznie boi się myśleć - zawłaszcza o człowieku i o skutkach jego postępowania - i panicznie boi się kochać, bo miłość stawia wymagania. Żyjemy w cywilizacji tchórzostwa wobec prawdy, miłości i ideałów, które mogą pociągać nasze serca. Współcześni „postępowi i nowocześni” ludzie, łącznie z psychologami, pedagogami i tzw. nowoczesnymi rodzicami, nie mają odwagi zaproponować samym sobie, dzieciom i młodzieży, tego co godne człowieka. Nie mają odwagi proponować tego, co niesie wolność i szlachetność, rozwój, miłość i świętość. A Bóg ma tę odwagę. Bóg przychodzi, aby nas ratować przed tymi cywilizacjami śmierci - jak to zdiagnozował bezbłędnie prorok naszych czasów Jan Paweł II - i wie, że najpierw wystawimy Go na śmiertelną próbę krzyżową, a potem będziemy Go szukać, potrzebować, poczujemy się bez Niego bezradni. Bóg zgadza się, byśmy Go zabili, ale zanim pozwoli nam się zabić, w swej fantazji miłości znajduje sposób, aby z nami zostać w Eucharystii. W Wielki Piątek rozgrywa się dramat podłego człowieka, który skazuje na śmierć Boga w ludzkiej naturze, a uniewinnia Barabasza. Zanim jednak ten dramat ludzkiej podłości i małości nastąpi, jest Wielki Czwartek - dar Bożej obecności w Eucharystii. Jest to pierwszy dar Wielkiego Czwartku: obecność Tego, który kocha i nas ratuje. Drugim darem jest kapłaństwo. My, tu obecni, z naszymi pasterzami jesteśmy naocznymi świadkami tego daru. Niegodni tego daru, słudzy nieużyteczni, jakże jesteśmy zachwyceni i wzruszeni tym, że Bóg na nas spojrzał i nam zaproponował coś niezwykłego.

Reklama

Kapłaństwo jest powołaniem proponowanym nielicznym

Kiedy byłem nastolatkiem marzyłem o małżeństwie i rodzinie. Miałem wiele innych marzeń, ale podstawowym marzeniem było spotkanie wspaniałej dziewczyny, założenie wspaniałej, Bożej, świętej rodziny. Po nocach marzyłem, aby być wspaniałym mężem i tatą. Pan Bóg, mówiąc po ludzku, te marzenia mi pokrzyżował, bo mi zaproponował inne powołanie. Walczyłem z Bogiem, mówiąc: Panie, przecież przeszkadzasz mi w realizowaniu marzeń, które od Ciebie pochodzą. Przecież to Ty już pierwszym ludziom, mężczyźnie i kobiecie, nakazałeś, aby się wzajemnie pokochali tak mocno, by zapragnęli ze sobą być i mieć ze sobą dzieci. To jest pierwsze, co Bóg powiedział ludziom po stworzeniu historii. Bóg zaproponował mi kapłaństwo, a ja wówczas nie wiedziałem jeszcze, że jest ono wypełnieniem równie pięknych marzeń. Dzisiaj już wiem i mam nadzieję, ze wszyscy tu obecni kapłani razem to wiemy, każdy w swoim sercu. […] Kapłaństwo nie jest zawodem, nie jest wykonywaniem jakiś posług przez kilka godzin dziennie, żeby później mieć wreszcie własne prywatne życie. Kapłaństwo jest powołaniem, obok małżeństwa i życia konsekrowanego; kapłaństwo jest podstawowym powołaniem, chociaż proponowanym nielicznym, i to wystarczy, aby nieliczni chronili tych licznych powołanych do małżeństwa i rodzicielstwa.

Ktoś kto kocha i mówi prawdę

Być powołanym do kapłaństwa, to być tak jak Jan Paweł II szczególnym przyjacielem Boga i szczególnym przyjacielem człowieka. Jan Paweł II wiele razy nam to powtarzał: nie oddzielajcie miłości do Boga od miłości do człowieka. Bo nie da się kochać człowieka nie kochając Boga i nie mogę kochać Boga, którego nie widzę, jeśli w Jego imieniu i jego mocą i nie kocham człowieka, którego widzę. Jan Paweł II jest dla nas wzorem współczesnego kapłana, kogoś kto kocha i ktoś kto mówi prawdę. On tak często podkreślał, że najważniejszym zdaniem Ewangelii jest zdanie: Prawda was wyzwoli. Bo nie ma miłości bez prawdy. Miłość, którą my, kapłani, mamy kochać ludzi i której mamy uczyć, miłość Boża jest nie tylko szczytem dobroci, jest też szczytem mądrości. Bądźcie nieskazitelni jak gołębie, ale sprytni jak węże - mówi Jezus do wszystkich wyznawców, ale do kapłanów w sposób szczególny: sprytni nie do cynizmu, nie do matactw, do których są sprytni ludzie tej ziemi, którzy nie kochają, ale sprytni do miłości, bo miłość, zwłaszcza do ludzi w kryzysie, którzy nie kochają samych siebie, ta miłość wymaga mądrości. Sprytni do dobra, do tego co szlachetne i Boże. […] Kapłan to ten, który mocą Boga ratuje życie człowiekowi. Nie własną mocą, ale mocą prawdy Boga o człowieku i miłości Boga do człowieka. Kapłan to ktoś, kto w pełni rozumie człowieka, począwszy od jego cielesności […], bo Chrystus w pełni rozumiał człowieka i w pełni się troszczył o wszystkie sfery jego życia. Jeden z groźnych mitów na temat chrześcijaństwa mówi, że chrześcijaństwo to troska o duszę człowieka po śmierci doczesnej. To jest mit. Chrześcijaństwo to troska o całego człowieka, tu i teraz. I my kapłani jesteśmy do takiej troski powołani w sposób szczególny. Zwłaszcza w tej cywilizacji śmierci, która się tak w Europie panoszy i do Polski tak chętnie chce się wedrzeć. Ta cywilizacja traktuje nas jak dzieci popędu, dzieci materii, dzieci biochemii i próbuje nam wmawiać, że nawet miłość to tylko biochemia, hormony i feromony. Próbuje nam wmawiać, że jesteśmy dziećmi przypadku, których największą aspiracją może być ledwo chwila przyjemności (Ceną za tę chwilę będzie alkoholizm, narkomania czy śmiertelne choroby zakaźne). Ta cywilizacja chce nas odciągnąć od Boga, od szczęścia od małżeństwa i rodziny, od wielkości i godności dziecka Bożego. Dlatego Bóg posyła nas, kapłanów, byśmy przypominali sobie i innym ludziom: jesteś dzieckiem Bożym, kochanym dzieckiem Bożym. Bez miłości ciebie nie ma. Zwierzęta mogą istnieć w oparciu o popęd instynkt, przyjemność. Nie ty człowieku. Ty jesteś dzieckiem miłości i możesz być szczęśliwy tylko kiedy kochasz, kiedy uczysz kochać. To jest podstawa naszego powołania: przypominać sobie i innym ludziom, że jesteśmy dziećmi Bożymi powołanymi do tej świętości, której uczy nas Chrystus. To nie jakieś cierpiętnictwo, nie jakieś lęki przed życiem i ucieczka, ani nie jakieś bycie „doskonałymi jak bogowie”. Nie, nie jestem cierpiętnikiem, ani nie jestem doskonały jak Bóg, ale mogę kochać jak Bóg, mogę być podobny do Boga. Mogę tak jak Chrystus fascynować ludzi szlachetnych i umacniać ich. Mogę niepokoić ludzi cynicznych, choćby do mnie strzelali […]. Szczęśliwi ci kapłani, którzy tak przeżywają swoje powołanie.[…] Módlmy się o to za pośrednictwem Maryi Matki kapłanów. Amen.

Skrót i opracowanie: (ead)

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2007-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Ks. Ptasznik: nie patrzmy na Jana Pawła II sentymentalnie, wracajmy do jego nauczania

2024-04-25 12:59

[ TEMATY ]

Jan Paweł II

Krzysztof Tadej

Ks. prał. Paweł Ptasznik

Ks. prał. Paweł Ptasznik

„Powinniśmy starać się wracać przede wszystkim do nauczania Jana Pawła II, a odejść od jedynie sentymentalnego patrzenia na tamte lata" - podkreśla ks. prałat Paweł Ptasznik w rozmowie z Radiem Watykańskim - Vatican News przed 10. rocznicą kanonizacji Papieża Polaka. W sobotę, 27 kwietnia, w Bazylice św. Piotra w Watykanie z tej okazji będzie celebrowana uroczysta Msza Święta o godz. 17.00.

Organizatorem uroczystości jest Watykańska Fundacja Jana Pawła II, w której ksiądz Ptasznik pełni funkcję Przewodniczącego Rady Administracyjnej. Już w 2005 roku, podczas pogrzebu Papieża rozległy się okrzyki „santo subito". „Wszyscy mieliśmy to przekonanie o tym, że Jan Paweł II przez swoje życie, swoją działalność i nauczanie głosi Chrystusa, żyje Chrystusem i ta fama świętości pozostała po jego śmierci i została oficjalnie zatwierdzona przez akt kanonizacji" - podkreślił ksiądz Ptasznik. „Jako fundacja wystąpiliśmy z inicjatywą obchodów 10. rocznicy kanonizacji Jana Pawła II, wsparci autorytetem kardynała Stanisława Dziwisza i została ona bardzo dobrze przyjęta w środowiskach watykańskich, a błogosławieństwa dla inicjatywy udzielił Papież Franciszek" - dodał. Rozmówca Radia Watykańskiego - Vatican News zaznaczył, że fundacja zgodnie z wolą Jana Pawła II promuje kulturę chrześcijańską, wspiera studentów, a także decyzją jej władz dokumentuje pontyfikat i prowadzi studium nauczania Papieża Polaka. W Rzymie pod jej auspicjami działa też Dom Polski dla pielgrzymów.

CZYTAJ DALEJ

Dobiega końca pielgrzymowanie maturzystów na Jasną Górę

2024-04-25 15:59

[ TEMATY ]

Jasna Góra

pielgrzymka maturzystów

Karol Porwich/Niedziela

Młodzi po Franciszkowemu „wstali z kanapy”, sprzed ekranów i znaleźli czas dla Boga, a nauczyciele, katecheci, kapłani, mimo wielu obowiązków, przeżywali go z wychowankami. Dobiega końca pielgrzymowanie maturzystów na Jasną Górę w roku szkolnym 2023/2024. Dziś przybyła ostatnia grupa diecezjalna - z arch. katowickiej. W sumie w pielgrzymkach z niemalże wszystkich diecezji w Polsce przybyło ok. 40 tys. uczniów. Statystyka ta nie obejmuje kilkuset pielgrzymek szkolnych. Najliczniej przyjechali maturzyści z diec. płockiej, bo 2,7 tys. osób. „We frekwencyjnej” czołówce znaleźli się też młodzi z arch. lubelskiej, diecezji: rzeszowskiej, sandomierskiej i radomskiej.

- Maturzyści są uśmiechnięci, ale myślę, że i stres też jest, stąd pielgrzymka na Jasna Górę może być czasem wyciszenia, nabrania ufności i nadziei - zauważył ks. Łukasz Wieczorek, diecezjalny duszpasterz młodzieży arch. katowickiej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję