Reklama

Ocaliły ją polskie kobiety (1)

Mieszkanie w Giwataim koło Tel Awiwu. W mroku, za oknem, widać liście bananowca, gałęzie palmowe, konary ogromnego fikusa. Jeśli wpatrzyć się głębiej, z mroku - czasu - wyłaniają się inne drzewa... lasu łochowskiego, w późną jesień 1942 r. Sabina Kron, niegdyś mała Sima, opowiada dramatyczną historię swego ocalenia dzięki polskim kobietom.

Niedziela warszawska 33/2005

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Nie było nadziei

W Łochowie nie było już żadnych Żydów. Ukrywaliśmy się w pobliskim lesie - mama, dwóch braci i ja. Ojca już Niemcy zabili. Mama czuła, że już nie mamy szans, aby przeżyć to wszystko. Ona i bracia już wiedzieli, co nas czeka. Nie było nadziei pozostania przy życiu. Słyszałam, jak rozmawiała z braćmi - ukrywaliśmy się wtedy pod podłogą w szkole na Pomysłach w Łochowie - że nie mamy już innego wyjścia, pozostaje tylko popełnić samobójstwo. Była jednak zdesperowana, aby mnie ocalić za wszelką cenę. Postanowiła zaryzykować. Przeprowadziła mnie przez bardzo niebezpieczną drogę z lasu do Łochowa. Ominęłyśmy niemieckie wachty. Dotarłyśmy do domu znajomej Polki, mama poprosiła ją, aby mnie ocaliła. To był jej ostatni krok - prawdziwej miłości i desperacji.
Miałam wtedy 8 lat. Nazywałam się Sina, z domu Najberg. Urodziłam się w Łęcznej na Lubelszczyźnie. Ojciec, Awraham Mosze Najberg, też pochodził z Łęcznej. Mama nazywała się Frida Menucha, z domu Rohman. Nie wiem, gdzie się urodziła. Rodzice pobrali się w Łęcznej, a potem wyjechali na stałe do Łochowa. Tata był cieślą budowlanym, wyrabiał też gonty, cieszył się dużym poważaniem wśród Żydów i Polaków.
Mama nic mi nie mówiła wcześniej, co chce zrobić. Jej znajoma, Polka, nie odmówiła pomocy, choć się bała i ryzykowała życiem całej rodziny. Miała wnuczkę, kilkumiesięczną Irkę, którą się opiekowała. Akurat tego wieczoru była jej siostra - Bronka z Warszawy. Przyjechała do Łochowa po żywność. Siostry zdecydowały, że najlepiej wywieźć mnie do Warszawy. Tam będzie łatwiej mnie ukryć. Mama się z tym zgodziła. Miałyśmy - ja z panią Bronką - wyjechać następnego dnia.
Zostałam na noc w tym polskim domu. Pożegnałam się z mamą. Nie wiedziałam, że widzę ją ostatni raz, że rozstajemy się na zawsze. Mama nie płakała, ale miała nabrzmiałą, zaczerwienioną twarz, była napięta. Zostawiła gospodyni jakieś listy, adresy. I odeszła, wróciła do synów, z którymi ukrywała się w lesie. Zostałam sama...

Reklama

Ochrzcili mnie dla ratunku

Następnego dnia pojechałam z panią Bronią do Warszawy. To było bardzo niebezpieczne dla mnie i dla niej. Z dworca w Warszawie zawiozła mnie do siebie na Saską Kępę. Chmielińscy - Bronisława i Lech - mieszkali na ulicy Zwycięzców, w maleńkim pokoiku, z synkiem Andrzejem, czterolatkiem. Zamieszkałam z nimi, dzielili się wszystkim, co mieli. Nie wychodziłam na zewnątrz. Nie pamiętałam nawet, jak wyglądała ulica, dom, w którym mieszkałam, przyroda wokół. Często się modliłam. Chmielińscy ochrzcili mnie, nie było księdza, zrobili to sami. Pani Bronka nałożyła mi na szyję łańcuszek z krzyżykiem. Ochrzcili mnie dla ratunku - wszystko było dla ratunku. Dali mi nowe imię - Krystyna i nowe nazwisko - Sierpińska.
Po pewnym okresie pani Chmielińska musiała nabrać przekonania, że sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna - dla nich i dla mnie. W tym czasie wybuchło powstanie w getcie warszawskim - był kwiecień 1943 r. Pamiętam, jak wyglądało niebo po drugiej stronie Wisły, nad gettem - szare od dymów i pyłu. Słyszałam wybuchy.
Pani Bronka coraz bardziej bała się, że ktoś może ich oskarżyć, donieść, że mieszka u nich jakaś dziewczynka, która nie chodzi do szkoły, a więc ukrywa się. W końcu pani Chmielińska powiedziała - czułam, że z wielkim bólem serca - abym odeszła z ich domu i nie wracała. Byłam tam trzy miesiące, może dłużej. Nie czułam do nich żadnego żalu, bo wiedziałam, że ryzykowali dla mnie swoim życiem. Takich ludzi nie było dużo. Oni za to nic nie dostali, robili to, bo byli dobrzy.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Obok komendy Gestapo

Wyszłam na ulicę i nie wiedziałam, gdzie się obrócić. Postanowiłam wrócić do Łochowa. Sama! Gdzie indziej mogłam? Nie znałam innego miejsca na ziemi. Pani Bronka dała mi na odchodne trochę pieniędzy, coś do jedzenia. Nie wiem, jak trafiłam na dworzec kolejowy, ale wieczorem już jechałam pociągiem do Łochowa. Sama, z krzyżykiem na szyi. Byłam bardzo smutna. Nie myślałam nawet, że znajdę tam mamę i braci, nie wiedziałem nawet, gdzie ich szukać. Jechałam do Łochowa, bo to było jedyne znane mi miejsce. Byłam bardzo przybita, przygnębiona. Myślałam, że nie przeżyję.
W Łochowie poszłam pod ten sam dom, do którego poprzednio przyprowadziła mnie mama. Siedziałam pod płotem zmęczona i otępiała, nie wiedząc, co dalej. Przechodziła jakaś kobieta, okazało się, że ta znajoma gospodyni - pierwsza mnie poznała. „Sima - powiedziała - ja nie chcę, żeby cię Niemcy zabili. Na jedną noc zostań u mnie, a potem zobaczymy, gdzie pojedziesz”.
Na drugi dzień bałam się wyjść. Obok, w dużym murowanym domu, który kiedyś należał do żydowskiej rodziny, znajdowała się komenda gestapo. Na podwórku, w oficynie obok, Niemcy mieli jadalnię. Po sąsiedzku stacjonowali Ukraińcy, słyszałam ich śpiew. Gospodyni strasznie się bała i była zdenerwowana, że zostałam u niej. Wiedziała, że wystawia na ryzyko swoją rodzinę. Już przez moją obecność sama znalazła się w niebezpieczeństwie. Wiadomo było, że gdy Niemcy znaleźli kogoś, kto litował się nad Żydami, nad żydowskimi dziećmi, choćby nawet nad maleństwem, to rozstrzeliwali za karę całą rodzinę.
Nie chciałam i nie mogłam wyjść, byłam sparaliżowana strachem. Gospodyni powiedziała, że niedawno Niemcy zabili w lesie mamę i braci. I powinnam tam pójść, aby ich pochować. Ale instynktownie przeczuwałam, że gdy tylko wyjdę, to mnie też zabiją.
Mimo strachu i ryzyka, Polka postanowiła mnie ukryć. Przez kurnik wyprowadziła mnie na strych. Siedziałam tam kilka dni, nikt do mnie nie zaglądał. Byłam bardzo głodna. Gdy w końcu zeszłam ze strychu do domu, zorientowałam się, że polska rodzina opuściła dom, pewnie z obawy, że gdy Niemcy mnie znajdą, to ich zabiją. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Los mi znowu sprzyjał. Akurat w tym właśnie momencie, gdy kręciłam się po pustym domu, weszła synowa gospodyni, aby zobaczyć, czy coś nie zostało i zabrać ostatnie rzeczy. Natknęła się nam mnie. Nazywała się Ania lub Hanka. Była bardzo dobrym człowiekiem.

Reklama

Obrazek Matki Bożej

Przywitała się ze mną ciepło. Najpierw zdjęła ze ściany mały obrazek Matki Bożej i mi go dała, mówiąc, że Ona będzie mnie pilnowała. Powiedziała, abym obrazek zabrała ze sobą. Dała mi też trochę chleba. Powiedziała też, że przewiezie mnie do Warszawy, bo tu nie mam czego szukać, a na pewno hitlerowcy szybko mnie złapią. Wyjaśniła, że wcześniej sama pójdzie na stację kolejową kupić dwa bilety - dla mnie i dla siebie. Będziemy jechały razem - wyjaśniła - ale jak obce sobie osoby, nie możemy się ze sobą kontaktować i rozmawiać, aby nie wzbudzić podejrzeń.
Powiedziała, abym zaczekała w domu do południa, a dopiero gdy Niemcy pójdą na obiad, mam wyskoczyć przez tylne okno i zagonami dotrzeć do stacji kolejowej. Na przyjazd pociągu miałam czekać nie na peronie, tylko od tyłu, przy wychodkach. Zrobiłam tak, jak mi przykazała. Bezpiecznie znalazłam się w pociągu. W wagonie czułam się obco, ciągle byłam wystraszona. Wydawało mi się, że ludzie uważnie mi się przyglądają, byłam bardzo blada. Jechałam cicho, nie zwracając na siebie uwagi.

Wśród żebraków

Szczęśliwie przyjechałam do Warszawy. Wyszłam z pociągu, szłam przed siebie bez celu, kręciłam się po ulicach i w końcu trafiłam do kościoła na placu Trzech Krzyży. Wtopiłam się w gromadę żebraków. Usiadłam w sieni kościelnej, koło wejścia. Ale na noc, przed zamknięciem kościoła, trzeba było wyjść. Księża chcieli mi pomóc, ale też bardzo się bali. W tym czasie Niemcy powiesili na balkonach przy ulicy Marszałkowskiej sześciu księży za działalność konspiracyjną. Było o tym głośno. Powiedzieli więc, abym na noc z kościoła wyszła, za to mogę wrócić następnego dnia. Opuściłam więc kościół, błąkałam się po ulicach i podwórkach. Tak było przez wiele nocy - wkradałam się przez żywopłoty na podwórka. Gdy padał deszcz, chowałam się w jakiejś dziurze czy zaułku.
Rano wracałam do kościoła i siadałam wśród żebraków. Któregoś dnia do kościoła wpadli Niemcy. Wśród żebraków wybuchła panika. Jakaś kobieta zaczęła krzyczeć przeciwko mnie, że gdy mi było dobrze, to nie przychodziłam, a teraz zagrażam innym. Inna z kolei wzięła mnie w obronę - zawołała, abym do niej podeszła, gdyż chciała mnie ukryć. Podniósł się rwetes. Inni żebracy usłyszeli kłótnię obu kobiet. Bałam się, że usłyszą też Niemcy i w końcu mnie złapią, albo, że ktoś mnie wyda jako Żydówkę. Wszystko, co zebrałam na żebrach, gdyż ludzie dawali mi warzywa, owoce, chleb, rozdałam siedzącym wokół żebrakom, aby zajęli się, rozdzielając to między siebie.
Nie zauważona przez nikogo, wymknęłam się z kościoła.
Teraz już zupełnie nie miałam gdzie iść. Postanowiłam dotrzeć na drugą stronę Wisły, na Saską Kępę.

O dalszych losach pani Sabiny Kron za tydzień.

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Maryjo ratuj! Ogólnopolskie spotkanie Wojowników Maryi w Rzeszowie

2024-04-21 20:23

[ TEMATY ]

Wojownicy Maryi

Ks. Jakub Nagi/. J. Oczkowicz

W sobotę, 20 kwietnia 2024 r. do Rzeszowa przyjechali członkowie męskiej wspólnoty Wojowników Maryi z Polski oraz z innych krajów Europy, by razem dawać świadectwo swojej wiary. Łącznie w spotkaniu zatytułowanym „Ojciec i syn” wzięło udział ponad 8 tysięcy mężczyzn. Modlitwie przewodniczył bp Jan Wątroba i ks. Dominik Chmielewski, założyciel Wojowników Maryi.

Spotkanie formacyjne mężczyzn, tworzących wspólnotę Wojowników Maryi, rozpoczęło się na płycie rzeszowskiego rynku, gdzie ks. Dominik Chmielewski, salezjanin, założyciel wspólnoty mówił o licznych intencjach jakie towarzyszą dzisiejszemu spotkaniu. Wśród nich wymienił m.in. intencję za Rzeszów i świeckie władze miasta i regionu, za diecezję rzeszowską i jej duchowieństwo, za rodziny, szczególnie za małżeństwa w kryzysie, za dzieci i młode pokolenie. W ten sposób zachęcił do modlitwy różańcowej, by wzywając wstawiennictwa Maryi, prosić Boga o potrzebne łaski.

CZYTAJ DALEJ

Słowo abp. Adriana Galbasa SAC do diecezjan w związku z nominacją biskupią

2024-04-23 12:39

[ TEMATY ]

Abp Adrian Galbas

Karol Porwich/Niedziela

Abp Adrian Galbas

Abp Adrian Galbas

Nasze modlitwy o wybór Biskupa przyniosły piękny owoc. Bp Artur nie jest tchórzem i na pewno nie będzie uciekał od spraw trudnych - pisze abp Adrian Galbas.

CZYTAJ DALEJ

XV Jubileuszowy Konkurs Artystyczny im. Włodzimierza Pietrzaka rozstrzygnięty

2024-04-24 13:04

[ TEMATY ]

konkurs

konkurs plastyczny

konkurs literacki

konkurs fotograficzny

Szymon Ratajczyk/ mat. prasowy

XV Jubileuszowy Konkurs Artystyczny im. Włodzimierza Pietrzaka rozstrzygnięty. Laura Królak z I Liceum Ogólnokształcącego w Kaliszu z nagrodą Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Andrzeja Dudy.

Do historii przeszedł już XV Jubileuszowy Międzynarodowy Konkurs Artystyczny im. Włodzimierza Pietrzaka pt. Całej ziemi jednym objąć nie można uściskiem. Liczba uczestników pokazuje, że konkurs wciąż się cieszy dużym zainteresowaniem. Przez XV lat w konkursie wzięło udział 15 tysięcy 739 uczestników z Polski, Australii, Austrii, Belgii, Białorusi, Chin, Czech, Hiszpanii, Holandii, Grecji, Kazachstanu, Libanu, Litwy, Mołdawii, Niemiec, Norwegii, RPA, Stanów Zjednoczonych, Ukrainy, Wielkiej Brytanii i Włoch. Honorowy Patronat nad konkursem objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Andrzej Duda. Organizowany przez Fundację Pro Arte Christiana konkurs skierowany jest do dzieci i młodzieży od 3 do 20 lat i podzielony na trzy edycje artystyczne: plastyka, fotografia i recytacja wierszy Włodzimierza Pietrzaka. Konkurs w tym roku zgromadził 673 uczestników z Polski, Belgii, Hiszpanii, Holandii, Litwy, Mołdawii, Ukrainy i Stanów Zjednoczonych.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję