Reklama

Tropami dziecinnych lat - zapiski z podróży po Ukrainie 2001

Na zielonej Ukrainie...(7)

Niedziela podlaska 41/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Późnym, ciemnym wieczorem dotarliśmy do centrum miasta. Pogoda uległa zasadniczej zmianie. Niebo zasnuły gęste chmury. Zaczął padać deszcz, który wraz z lekkim spadkiem temperatur sprawił, iż zaczęło odczuwać się przenikliwe zimno. Kiepskie oświetlenie krętych uliczek oraz wzrastające natężenie opadów mocno utrudniały zarówno orientację, jak też poruszanie, ale ks. Zbigniew zdołał znaleźć miejsce, w którym przyjęto nas na noc. Był to nowoczesny hotel „Lwów”. Na pierwszy rzut oka przedstawiał się on nienajgorzej. W zasadzie mógł nawet pretendować do lokalu wielogwiazdkowego, choć w pobliżu dumnie prezentujący swą fasadę „Georgie” przygaszał go swoją nienaganną, nieomalże doskonale utrzymaną powierzchownością, a wieczorem ukazujący się tym pyszniej, iż wspaniale oświetlony. Śmiało można stwierdzić, iż swoją wyszukaną iluminacją ożywiał i nadawał bardzo swoisty charakter całej okolicy. Dzięki ostrym reflektorom można było spokojnie podziwiać jego szlachetną, klasyczną sylwetkę, odcinającą od pogrążonego w mroku otoczenia, na stosunkowo daleki dystans. Wprawdzie „Lwów” charakteryzował się prostotą, ale też rozmachem nowoczesnych linii i materiałów budowlanych, bo do wykończenia użyto dobrego gatunku granitu, to zdawał się skromny przy swoim sąsiedzie. Najpewniej istniała różnica w cenie, która zdecydowała o „zmęczonym” wyglądzie wnętrza. Pokoje wprawdzie stosunkowo dobrze utrzymane, czyste, ale jakby wstępnym ostrzeżeniem była konieczność własnoręcznego wykończenia łóżka, nakładania poszwy na kołdry. Materac, choć może jeszcze nie całkowicie uległ rozpadowi, to jednak tak trzeszczał podczas nierozsądnej i nieumiejętnej zmiany pozycji zaspanego, iż miało się wrażenie, że sąsiedzi z okolicznych pokojów mogą interweniować, nawet oskarżyć o zakłócanie spokoju. Co prawda każdy, nieprzewidziany hałas przypuszczalnie był skutecznie zagłuszany przez nieustannie bulgocącą, całą noc cieknącą wodę ze zbiornika w łazience, a lekkomyślne niedopatrzenie usytuowania pokoju, mianowicie od strony ruchliwej ulicy, pełnej samochodowych dźwięków, jak też głośnej, choć nieźle wykonywanej muzyki lokalnej restauracji, dopełniało całości obrazu, przyczyniającego się do ogólnej frustracji.
W czwartek, 11 października 2001 r., po porannej wizycie w barku, wygodnie umiejscowionym, bo na tym samym, trzecim piętrze, na którym przenocowaliśmy, wyszliśmy na spacer celem otarcia się, chociaż minimalnego uchwycenia atmosfery pospolitego, codziennego dnia. Na ulicach panował już duży ruch, spokojnie można stwierdzić, iż niemal kipiało. Tłumy ludzi przewalały się. Byli to mieszkańcy o twarzach należących raczej do średniego okresu życia, ale też wiele młodzieńczych. Znacznie rzadziej spotykało się siwych, pochylonych, o zmęczonych wyrazach. Na ogół ubrani zaskakująco dobrze, zwłaszcza gustownie, atrakcyjnie a nawet z wyzywającym wdziękiem młode niewiasty, podkreślające swe uroki, bez większej prowincjonalnej, zaściankowej żenady. Ten intrygujący świat ulicy, zaskakujący swymi większymi lub mniejszymi niespodziankami, często wyrazem tragicznego smutku, ludzkiej nędzy stawał się nieodłączną częścią naszych odkryć, ale też odczuć, doznań osobistych, głębokich wrażeń związanych z poznawaniem otoczenia stanowiącego mały ułamek wielkiego globu. Nowoczesne środki lokomocji, tj. samochody, autobusy, tramwaje okazywały się zupełnie niepotrzebne, wręcz nieprzydatne. Wędrowaliśmy łagodnie pnącym się deptakiem, po zboczach wzgórza. Uliczka mimo dużego ruchu, była stosunkowo czysta. Niemal na każdym kroku porozstawiane niewielkie, niepozorne stragany. Często wpadaliśmy na drobnych, odręcznych handlarzy, bez wyznaczonych stanowisk, zachęcających przede wszystkim do kupna produktów rolnych: orzechów, nasion słoneczników i dyni, fasoli i grochu sprzedawanych na miarki wielkości kieliszka. Wstąpiliśmy na niewielki, ale uporządkowany, niemal pokazowo zorganizowany bazar w nadziei, iż uzupełnimy na nim zakupy zrobione jeszcze w Tarnopolu, tj. znajdziemy więcej obrusów, serwet, może też ręczników, stanowiących wygodną formę upominków dla krewnych, czy znajomych, ale bez efektu.
Pięliśmy się ku szczytowi, zdawałoby się niewielkiego wzniesienia, ale upodobniło się ono, nie tylko wysokością, ale też unikalną urodą do słynnej w świecie wieży Eiffela. Z wolna, krok po kroku, zagmatwanymi labiryntami zbliżaliśmy się do szczytu. Droga na wierzchołek okazała się bardziej interesująca, niż można było się spodziewać, bowiem na szerokim wzgórzu usadowiły się nie jedna, ale cały szereg wież i wieżyczek kościelnych, misternie zdobionych, utrzymanych głównie w stylu barokowym. Można było spokojnie podziwiać świątynie w pełni przywrócone do godności. Większość z nich przejęte zostały przez Kościół prawosławny i greckokatolicki, a w jednym, w dalszym ciągu mieściło się muzeum „religii”. Społeczności katolickiej służyła centralnie położona katedra. Niezależnie od tego, iż dzień był powszedni, zresztą podobnie do innych kościołów i cerkwi, zwracał w nim uwagę stosunkowo duży ruch. Wiele osób pogrążonych w modlitwie, ale też zwiedzających turystów. Na nich to, na każdym kroku, szczególnie w pobliżu hoteli i świątyń we Lwowie czekały całe masy biednych, proszących o wsparcie i to zarówno zwracających się w języku ukraińskim, jak też polskim. Zdarzali się nawet natarczywi, nieomal agresywni, rozpaczliwie starający się zwrócić na siebie uwagę, otrzymać wsparcie. W kościołach ofiarowywano zazwyczaj w różnej formie pamiątki, kartki oraz pomoc, bądź to zorganizowania noclegów lub oprowadzania po mieście. Zwracał uwagę wiek tych ludzi, mianowicie najczęściej średni lub młodzieżowy, od czasu do czasu dzieci chodzące do szkoły, choć były one zaskakująco dobrze, nawet porządnie ubrane. Zastanawiający był brak ludzi starszych. To oni, w całym niemal świecie, reprezentują najczęściej spotykaną grupę chodzących po prośbie, często chorzy lub zagubieni. O domach miłosierdzia w tej komunistycznej po-cywilizacji nie słyszeliśmy. Uporczywie nasuwało się więc podejrzliwe, prawdopodobnie mało dyplomatyczne, a nawet, być może makabryczne pytanie - co z nimi zrobiono? Przeszliśmy jeden, potem drugi plac. Nic dziwnego, iż specjaliści, budowniczy używają niemal z zasady w stosunku do otaczających nas zdobnych secesyjnych, rzadziej renesansowych kamieniczek takich terminów, jak perełki sztuki architektonicznej, dzieła sztuki. Każdy szczegół taki, jak portale, bramy, balkony, attyki, fasady wykończone płaskorzeźbami, a kręte zaułki, górujące nad otoczeniem kościoły, przyciągają wzrok bogactwem swoich wzorów i nie do odparcia czarem. Co więcej - każdy drobny detal, świadczy nie tylko o polskości, ale o dawnej świetności fascynującego miasta. Prawie cały rejon starego miasta, który zdołaliśmy zwiedzić w czasie naszego krótkiego pobytu, utrzymany był w jasnokremowym, jednolitym odcieniu, choć na ogół zdawał się on cokolwiek przyszarzały. Domy w większości reprezentowały jedno - i dwupiętrowe budownictwo. Nigdzie na horyzoncie, tj. tam gdzie zdążyliśmy dotrzeć, nowoczesnych kolosów, drapaczy chmur z lśniącego, kolorowego szkła, nawet pospolitych kilku, czy kilkunastopiętrowych przedstawicieli powojennego stylu, tj. bloków mieszkalnych, jak też biurowców, do wykonania których z reguły służyły odpychające prefabrykaty betonowe. Fakt ten stwarzał osobliwie przesympatyczną atmosferę miejsca tchnącego, emanującego lekkością i osobliwym ciepłem. W związku z powyższym pomimo, iż Lwów posiada w przybliżeniu 700 tys. mieszkańców, całkowicie nie sprawia on przygniatającego wrażenia, które na ogół wynosi się przebywając wśród miejskich, monstrualnych kolosów. Czas dla niego zatrzymał się, chyba od początków swego istnienia brak w nim większych zmian, postępu, choć tu i ówdzie, przeprowadzane były naprawy.
Całość centrum, rozpościerająca się na stokach wzniesienia, poprzecinana zarówno wzdłuż, jak też w poprzek alejkami drzew liściastych, ustawionych równymi szeregami przy większych i mniejszych ulicach. Otulały one nieomal całą dzielnicę, stwarzając równocześnie nastrój idyllicznego spokoju, jakiejś beztroski i ciszy. Stanowczo przewyższały swą krasą najsłynniejsze miasta zachodnioeuropejskie. Pomimo wielu zastrzeżeń, byliśmy zauroczeni. Na samym szczycie spłaszczonego wzniesienia czekała nas niespodzianka: tuż przy małym parku, na placu z jednej strony otoczonym wyjątkowo wysokimi, bo około 5- 6-piętrowymi, atrakcyjnymi kamienicami, panoszył się sążnisty posąg Tarasa Szewczenki. U jego stóp ciasno upchani, na niewielkiej przestrzeni, sprzedawcy starych książek. Były one porozkładane na ziemi w pudełkach, ale większość po prostu na rozciągniętych arkuszach dobrze zużytego papieru pakunkowego lub gazetach. Dla koneserów mogło to być niezłe źródło staroci, białych kruków. Niestety, nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Zdołaliśmy znaleźć jedynie zdekompletowane, pojedyncze tomy klasyków literatury polskiej, wydane w latach dwudziestych w Krakowie. Dwa z nich znalazły miejsce w mojej torebce - plecaku. Wstępowaliśmy do wielu dobrze zorganizowanych, wręcz interesujących już sklepów, ustępujących zachodnim jedynie swoimi rozmiarami. Były to pawilony zarówno żywnościowe, księgarnia, domy mody, jak też przedstawicielstwa znanych firm europejskich, o światowej renomie. W nieźle zachowanej baszcie, częściowo otoczonej resztkami starego muru, ulokowano pokazowy sklep ze sprzętem liturgicznym oraz rękodzielnictwem reprezentującym sztukę sakralną, przeznaczoną przede wszystkim do użytku cerkiewnego, ale też i kościelnego. Powierzchowna ocena mniejszych i większych zaułków, ulic mogła być jednak bardzo myląca. Z drobnymi wyjątkami, takimi jak wyżej wspomniany hotel „Georgie”, teatr oraz pomnik Mickiewicza, których stan mógł świadczyć o troskliwości władz miejskich, nawet biorąc pod uwagę dobrze widoczne uchybienia, to w całości nie odnosiło się złego wrażenia. Wszelako miasto, o uroku znacznie przewyższającym znaną z wielu atrakcji stolicę Francji, Paryż, chociażby ze względu na walory mocno falistej rzeźby terenu, nie mówiąc o wartościach architektonicznych grodu, można dopiero w pełni ocenić to, w jak katastrofalnym, przerażającym stanie znajduje się, gdy kierując się zwykłą ciekawością, zainteresowaniem, zaglądnie się, lub nie daj Boże wejdzie, do uchylonej zachęcająco wyglądającej, bo zabytkowej bramy. Portale, chociaż niewielkie, drewniane lub metalowe, z całą pewnością reprezentują muzealne eksponaty, i to nie z powodu powierzchowności, tj. powyszczerbianych, wykoślawionych, wypaczonych wrót, ale ze względu na to, iż są to cenne starocie, cechujące się wyszukanym wzornictwem, które musiało tworzyć się w wyniku wieloletniej pracy fachowców, rzeźbiarzy w drzewie oraz w dziedzinie metaloplastyki. Wprawdzie główne wejścia są niewielkie, i ich styl nie da wytłumaczyć się socjalistyczną oszczędnością, czy komunistyczną gospodarką, to jednak utrzymana w nich atmosfera w pełni odzwierciedla ten okres: poza opisanym stanem bram wejściowych - tj. zarówno drzwi, jak i framug, odpychające swym wyglądem, w rezultacie pospolitych niedopatrzeń jakimi są poobijania, zadrapania, stłuczenia, wykoślawienia we wszystkich możliwych kierunkach, to brak oświetlenia, wręcz czarne, klejące się od brudu ściany, świadczą o krańcowym, szokującym braku porządku, wręcz niechlujstwie. Gorzej, iż od wewnątrz, bo wprawdzie poprzez przelotnie obejrzane podwórko, budynki ukazują smutną rzeczywistość, mówiąc po prostu - są zapuszczone. Całość uwieńczona zadziwiającym, intensywnym charakterem woni, które mogło odzwierciedlać jedyne istniejące w świecie „imperium”: moskiewskie! Każdy zainteresowany turysta, wszelki ciekawski odruchowo, wręcz zbulwersowany zmuszony jest do strategicznego wycofania się z pasażu, na świeże powietrze, na otwartą ulicę mniemając, iż przypadkowo wpadł w bardzo prymitywnie utrzymane, żołdackie „OO”. Każdy kąt prosi się wprost rozpaczliwie o pomoc, o przeprowadzenie głębokich remontów, które zresztą powinny być zakrojone na ogromną skalę. Podobnie, jak wszystko, czego ta „lewicowa” nacja dotknie, co gorsze dla zmylenia otoczenia z zasady głosząca, iż wszystko dla ludzi, biednych, tak i to miasto zostało jakoś głęboko, od wewnątrz zdezelowane, zdewastowane. Bezcenny zabytek wręcz wzywa na ratunek. Odnowienie i doprowadzenie do stanu przyzwoitości, tj. zwykłej użyteczności wymagałoby zapewne wielomiliardowych nakładów oraz asysty specjalistów w dziedzinie konserwatorskiej, międzynarodowej społeczności. Niedyskretne, ciekawskie zerknięcie w bramę, pasażu miejskiej kamienicy, uzmysłowiło nam rzeczywistą, opłakaną sytuację pięknego grodu.
W drodze powrotnej do hotelu w jednym z zaułków natknęliśmy się na niewiastę w średnim wieku. Nie widzieliśmy jej twarzy, ale sylwetka skrajnie wychudzonej przypominała widmo ubrane w szary, podszyty wiatrem nie pierwszej świeżości płaszcz, luźno zwisający na właścicielce. Po wejściu do nory, pozbawionej okna, tuż przy otwartych drzwiach, z troskliwością godną wyższej sprawy, układała kartonowe pudełka, niemal wygładzając je. Właśnie zza chmur wyjrzało słońce. Ukośnie padające, wczesnopopołudniowe promienie cokolwiek rozświetliły pomieszczenie, które mogło być niegdyś miejscem niedużego kiosku lub częścią wydzielonego przejścia. Obecnie służyło jej najpewniej za mieszkanie. Tuż za „widmem” przy jej nogach, maszerowały dwa psie cienie. Ślepo, krok w krok podążały za swoją panią, nie zwracając uwagi na przechodniów. Dwa małe szkielety, chodzące psie skóry i kości, których rasy nie potrafię podać, ale widzieliśmy takowe jedynie na Ukrainie: wielkości małych pudli; zwracające uwagę zarówno kolorem, jak też niesfornym zachowaniem sierści: długości zapałek, o odcieniu jasnym beż, stojącej na sztorc, jak u jeża, choć przekornie rozwichrzona we wszystkich możliwych kierunkach; do złudzenia przypominała, zbuntowaną ciągłą pracą, szczotkę ryżową. Widocznie niewiasta - „widmo” była ich jedyną podporą, do niej też upodobniły się. Ślepo podążały za swą panią, nie spodziewając się od nikogo kęsa strawy, którą dzieliła z nimi tylko ona, choć sama wiecznie złakniona, w niedostatku.
Po szybkim obiedzie w przestrzennej, choć pustawej hotelowej restauracji, najwidoczniej czekającej na wieczorne atrakcje i gości, wyruszyliśmy wczesnym popołudniem, w czwartek 11 października, 2001 r. w kierunku Rawy Ruskiej, a tym samym - Warszawy.

(cdn.)

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Nasz pierwszy święty

Niedziela Ogólnopolska 16/2021, str. VIII

[ TEMATY ]

św. Wojciech

Wikipedia/Obraz malarstwa Zbigniewa Kotyłło

Jest nim św. Wojciech, patron Polski, który został wyniesiony do chwały ołtarzy w niecałe 2 lata po męczeńskiej śmierci.

Wojciech żył w drugiej połowie X stulecia. Był Czechem z pochodzenia, niemniej jednak można o nim powiedzieć, że był obywatelem Europy, którą bardzo dobrze znał, bo wiele po niej podróżował. Był świetnie wykształconym duchownym, choć początkowo miał zostać rycerzem. Jako że pochodził z możnego rodu Sławnikowiców, utrzymywał zażyłe relacje z tzw. wielkimi tego świata – zarówno w kręgach świeckich, jak i kościelnych, również papieskich. Nigdy jednak nie zaniedbywał ludzi gorzej od siebie sytuowanych, troszczył się o nich, o czym świadczą jego biografowie.

CZYTAJ DALEJ

Dziś w Ewangelii przedziwny wybór Boga i tajemnica

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Strukov/fotolia.com

Rozważania do Ewangelii J 12, 24-26.

Wtorek, 23 kwietnia. Uroczystość św. Wojciecha, biskupa i męczennika, Głównego Patrona Polski

CZYTAJ DALEJ

Rocznica imienin ks. Jerzego Popiełuszki

2024-04-23 08:06

[ TEMATY ]

bł. ks. Jerzy Popiełuszko

ks. Mirosław Benedyk

Relikwie bł. ks. Jerzego Popiełuszki

Relikwie bł. ks. Jerzego Popiełuszki

Na imieniny ks. Jerzego Popiełuszki 23 kwietnia 1984 r. przybyło blisko tysiąc osób. Kwiaty wypełniły cały pokój na plebanii. W rocznicę tego wydarzenia, spotkają się niektórzy jego uczestnicy oraz wiele innych osób bliskich ks. Jerzemu i takich, które chcą wyrazić mu wdzięczność.

Po Eucharystii o godz. 18.00 w kościele pw. św. Stanisław Kostki w Warszawie w parafialnym Domu Amicus odbędzie się spotkanie, podczas którego głos zabiorą uczestnicy imienin ks. Popiełuszki z 1984 r. oraz przedstawiciele związanych z nim środowisk, w tym parafii, w których posługiwał. Wszyscy zaproszeni są do tego, by przynieść kwiaty na grób ks. Popiełuszki i wpisać się do „Księgi wdzięczności”, m.in. za pośrednictwem strony: 40rocznica.popieluszko.net.pl.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję