Pewnego popołudnia do naszej redakcji zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się męski głos, który w kilku zdaniach wyjaśnił cel swojego telefonu, wykonanego aż z Ameryki.
W Stanach mieszkamy już z żoną ponad 22 lata wyznał p. Stanisław Konik. Bardzo tęsknimy za naszą Ojczyzną. Naszym oknem na Polskę są gazety, dużo czytamy opowiadał mój rozmówca. I to z prasy dowiadujemy się tego, co dzieje się z polskimi rodzinami, jak się je niszczy, rozdziela bez powodu. To skłoniło mnie, by do was zadzwonić i dać świadectwo o postawie moich braci, którzy uratowali naszą rodzinę od rozdzielenia. Kiedy zmarli nasi rodzice, byliśmy jeszcze dziećmi. Janek, nasz najstarszy brat, wziął nas pod swoją opiekę i pokierował nami tak, że każdy z nas zdobył wykształcenie, mimo iż byliśmy sierotami. Drugi z braci, Zbyszek, bardzo nam pomagał i towarzyszył nam w pracach w gospodarstwie po śmierci rodziców. Najlepiej opowie wam o tym moja siostra, która do dziś mieszka w domu, w którym się wychowaliśmy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Skontaktowaliśmy się więc z p. Anną Ryś i w pewne sobotnie przedpołudnie dotarliśmy do Jasienicy k. Myślenic.
Rodzinna tragedia
Reklama
Było nas w domu sześcioro zaczyna opowiadanie p. Anna. Najstarszy Janek, potem Zbyszek, ja, Staszek, Rysiek i Romek. Kiedy w 1961 r. w niejasnych okolicznościach zginął nasz ojciec, Janek był na I roku studiów na Akademii Rolniczej w Krakowie, Zbyszek miał 16 lat, ja miałam 9, a młodsi bracia odpowiednio 7, 5 i 3 latka. Nagła i niespodziewana śmierć ojca sprawiła, że nasze życie legło w gruzach. To wydarzenie spowodowało również dramatyczną utratę zdrowia naszej mamy, już wcześniej chorującej na serce. Wszystkie okoliczności związane z pogrzebem przeminęły bardzo szybko, a potem... Potem zaczęło się życie mówi łamiącym się głosem p. Anna.
Mama nigdy nie doszła do siebie. Jej słabe serce często odmawiało posłuszeństwa. Rodzice, oprócz naszej szóstki, mieli jeszcze troje dzieci, które zmarły wcześniej, w wieku kilku lat. Śmierć ojca ukrzyżowała serce naszej mamy, osłabione już wcześniejszymi tragediami. W cztery lata po śmierci taty mama trafiła do szpitala z zakrzepami. Lekarze, dla ratowania jej życia, zadecydowali, by amputować jej nogę.
Reklama
Pani Anna opowiada dalej: Mama w szpitalu przebywała rok. Potem wróciła do domu, jednak z powodu bardzo złego stanu zdrowia nie mogła nic robić. Już wtedy, gdy przebywała w szpitalu, nasz najstarszy brat opiekował się nami, jak tylko mógł. Doglądał nas, odwiedzał mamę, pomagał też w czasie, gdy wróciła do domu. Mama przez pół roku nie mogła się poruszać, dopiero po tym czasie udało się zorganizować protezę, która jednak nie zdała egzaminu. Postanowiono, że ja, jako jedyna dziewczyna, zostanę z mamą w domu przecież ona sama nie była w stanie zrobić sobie nawet herbaty! Miałam wtedy 13 lat. Skończyłam szkołę podstawową i odtąd musiałam przejąć wszystkie domowe obowiązki gotowanie, pranie, dojenie krowy. Mama nauczyła mnie, jak piecze się chleb, ciasto, jak się robi makaron. Chłopcy nie mieli wyjścia co ugotowałam, to musieli zjeść. Taki to był trud codzienności mówi p. Anna z zadumą. Mama była świadoma, że umiera. Zamartwiała się często, co z nami będzie, z czego się utrzymamy. Nie chcieliśmy tego słuchać, bo przerażała nas myśl, że mamy może zabraknąć. Jej stan zdrowia był jednak fatalny. Umierała mi mama raz w dzień, raz w nocy. Do dziś nie umiem pozbyć się tego lęku... p. Anna nie kryje łez.
Osieroceni
W czerwcowy ciepły wieczór 1969 r. chłopcy kończyli kolację. Mama robiła najmłodszemu Romusiowi rękawiczki na szydełku. Nic nie zwiastowało tragedii, która miała się wydarzyć. Mama miała kolejny atak, zemdlała opowiada p. Anna. Do szpitala zabrała ją karetka. Rankiem następnego dnia Janek przyjechał do Jasienicy ze smutną wiadomością...
Wszyscy płakaliśmy wspomina p. Anna. Nie potrafiliśmy odnaleźć się w tej sytuacji. Przez szok, który przeżywaliśmy po śmierci mamy, dni i godziny między jej śmiercią a pogrzebem nie zapisały się w naszej pamięci. Pozostaliśmy nie tylko bez rodziców, ale i bez środków do życia...
Będę waszym ojcem
Po pogrzebie z Wadowic przyjechał Janek, który był już wtedy żonaty i powiedział prosto i zdecydowanie, że losu już nie zmienimy i że musimy żyć dalej opowiada moja rozmówczyni. On zachował mocną postawę. Był pewien, że musimy pozostać razem i zapewnił nas, że odtąd on będzie naszym ojcem. I tak rzeczywiście się stało mówi p. Anna.
Wkrótce bowiem Janek złożył do sądu dokumenty o przyznanie mu pełnej opieki nad braćmi i siostrą, aż do ich pełnoletniości. Dzięki temu w niedługim czasie najstarszy brat został prawnym opiekunem młodszego rodzeństwa. Żona i teściowie Janka rozumieli tę sytuację i zawsze wspierali jego rodzinę, często przesyłając paczki z ubraniami i innymi potrzebnymi rzeczami.
Reklama
Janek wiedział, że musi nami pokierować w taki sposób, byśmy byli w stanie się utrzymać, a jednocześnie byśmy nie stracili możliwości rozwoju i nauki opowiada p. Anna. Był taki moment, kiedy miałam 17 lat, gdy bardzo chciałam wstąpić do zakonu. Pojechałam do Krakowa, do sióstr bernardynek, lecz tam, po rozmowie z matką przełożoną zrozumiałam, że moim powołaniem jest służba Bogu, ale w rodzinie, przy braciach. Miała rację. Żeby temu sprostać, podjęłam naukę w Technikum Rolniczym w Czernichowie. Po rodzicach zostało gospodarstwo, którym trzeba się było zaopiekować. Janek wraz z naszym starszym bratem, Zbyszkiem, pomógł nam zasadzić niskopienne jabłonie, potem truskawki i porzeczki, którymi musieliśmy wszyscy się zajmować, by móc zarobić na nasze utrzymanie. Kiedy przyjeżdżał do nas w niedzielę, zadawał nam zadania na cały tydzień, a w następną niedzielę sprawdzał, czy wszystko wykonaliśmy tak, jak trzeba czy truskawki były wyplewione, czy owoce zebrane na czas. Zbyszek, który z własną rodziną mieszkał blisko nas, w Sułkowicach, pokazywał nam w jaki sposób pracować i sam pomagał w gospodarstwie. Wiedział, że jeśli coś zaniedbamy, sami na tym stracimy, a nie można było do tego dopuścić.
Podziękowanie dla braci
Janek zajął się także wykształceniem młodszych braci, wiedział, co da im jaśniejszą przyszłość mówi p. Ryś. Kiedy Staszek, Rysiu i Romek dorastali, Janek brał ich po kolei pod swoje skrzydła do Wadowic i zapewnił im edukację moi bracia ukończyli szkoły z bardzo dobrymi wynikami, zdobyli wykształcenie. Dzięki postawie Janka mieli fach w ręku, a z efektów tej ciężkiej pracy korzystają do dziś. Wszyscy też założyliśmy rodziny. Cały czas zresztą wspieramy się nawzajem, spotykamy się często, trzymamy się razem mówi p. Anna.
Historia, którą poznaliśmy dzięki naszym Czytelnikom, jest świadectwem tego, że rodzina, która trzyma się razem, przetrwa nawet najstraszniejsze życiowe burze.
Opowiedzieliśmy ją także po to podkreśla p. Anna by w imieniu całego rodzeństwa gorąco podziękować naszym braciom, Jankowi i Zbyszkowi, za ocalenie naszej rodziny od rozdzielenia!