WIESŁAWA LEWANDOWSKA: Kilka miesięcy temu Rada Unii Europejskiej przyjęła wytyczne na rzecz promowania i ochrony wszystkich praw człowieka przysługujących lesbijkom, gejom, osobom biseksualnym, transpłciowym i interseksualnym (LGBTI). Na początku lutego Parlament Europejski pokaźną większością głosów zaakceptował rezolucję „w sprawie unijnego planu przeciwdziałania homofobii i dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową”. Podobnych inicjatyw jest coraz więcej. Czy naprawdę w Europie zapanowało aż tak ogromne zagrożenie dla mniejszości seksualnych?
KONRAD SZYMAŃSKI: Kariera tzw. walki z homofobią to problem kilku ostatnich lat. Do niedawna jeszcze UE stała dość wyraźnie i zdecydowanie na stanowisku, że każdy bez względu na swoją orientację seksualną jest po prostu równy wobec prawa. Od pewnego czasu mamy jednak do czynienia z nasilającą się kampanią mniejszości homoseksualnych, które robią wszystko, by zaangażować wszelkie możliwe organy UE w detaliczną realizację swoich postulatów, domagając się najbardziej drobiazgowych, daleko idących regulacji prawnych na poziomie unijnym, a więc z pominięciem samodzielnej decyzji poszczególnych państw i narodów.
Reklama
Zdecydowana większość w Parlamencie Europejskim poparła tę rezolucję. Podobnie przychylne nastawienie wobec LGBTI istnieje także w innych instytucjach europejskich?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wydaje się, że Rada UE zrzeszająca rządy poszczególnych państw członkowskich ma pełne przekonanie, iż zajmowanie się tą sprawą to raczej strata czasu, ponieważ pole manewru legislacyjnego jest bardzo ograniczone. Komisja Europejska podziela to przekonanie, natomiast bardzo często używa swojej „miękkiej władzy”, np. w postaci alokacji pieniędzy, do tego, by ułatwiać funkcjonowanie i presję polityczną tych środowisk w całej Europie. Myślę, że z jakichś powodów argumenty środowisk homoseksualnych trafiają do KE bardzo dobrze, zaś argumenty przeciwne znacznie gorzej. Wyraża się to choćby w tym, że ok. 70 proc. budżetu głównej organizacji mniejszości seksualnych w Europie pochodzi z funduszy Komisji.
Czy można uważać, że otwarty na żądania mniejszości homoseksualnych Parlament Europejski w jakiś sposób odbija dzisiejsze europejskie aspiracje?
Reklama
Niekoniecznie. To, że ten Parlament jest dziś tak bardzo podatny na tego rodzaju postulaty, bierze się z chwiejności jego centroprawicowej części, w coraz większym stopniu zastraszonej i niezdolnej do jasnego opowiedzenia się w tych sprawach. Często brakuje tej determinacji centroprawicy, która przecież ze swej natury jest powołana do tego, żeby stać na straży tradycyjnego ładu. Opinia publiczna reaguje często dużo bardziej zdecydowanie, czego przejawem są ostatnio masowe protesty we Francji.
Skąd się bierze to „zastraszenie” i zamazanie tożsamości europejskiej centroprawicy?
To jest już rzeczywiście poważny problem. Wydaje się, że dzisiejszy konserwatyzm oraz chrześcijańska demokracja znalazły się w poważnym kryzysie tożsamościowym, co objawia się np. właśnie postawą kapitulacji wobec wyrastających z lewicy oczekiwań środowisk mniejszości homoseksualnych. Przedstawiciele centroprawicy coraz łatwiej ulegają poprawności politycznej. Jest to bezpośrednio związane z kryzysem chrześcijaństwa, które zawsze stanowiło busolę.
Eurodeputowani polskiej centroprawicy czyli PO i PiS głosowali jednak w miarę spójnie przeciwko rezolucji.
Tylko w miarę... To głosowanie było dobrą ilustracją kłopotów z tożsamością także polskiej centroprawicy. Prawie połowa deputowanych PO nie była w stanie zagłosować ani „za”, ani „przeciw”, ani nawet wstrzymać się od głosu. Jedyną decyzją, jaką umieli podjąć, było wyjęcie karty do głosowania na dwie minuty... Podobnie zresztą zachowali się, gdy głosowano nad projektem rezolucji alternatywnej (popartej przez posłów PiS). To była zwykła ucieczka przed wyborcami, którzy przecież mają prawo znać poglądy każdego posła w tej sprawie.
Reklama
Jak wytłumaczyć to, że Parlament Europejski z taką łatwością wspiera tego rodzaju „koncerty życzeń”, jak ostatnia rezolucja wypracowana zachłannie drobiazgowo przez środowiska LGBTI?
Trzeba przyznać, że Parlament Europejski jest obecnie wyjątkowo podatny na tego rodzaju naciski, jako że temat jest nośny politycznie, a parlamentarzyści odczuwają deficyt takiej gorącej tematyki. Podejmują ją zatem, mimo że przecież doskonale wiedzą, iż leży ona poza kompetencjami Unii. Mam wrażenie, że środowiska mniejszości seksualnych, natrafiając na opór społeczeństw europejskich w wielu krajach, nie tylko w Polsce, ta sprawa budzi wręcz demonstracyjny sprzeciw, ostatnio np. nawet w bardzo liberalnej Francji zaczynają przesuwać swoją uwagę w kierunku ciał ponadnarodowych (UE, Rada Europy, ONZ), uznając zapewne, że tylnymi drzwiami, poprzez korzystną dla siebie interpretację prawa międzynarodowego, ich oczekiwania zostaną spełnione bez pytania o zgodę społeczeństw europejskich. Podatność Parlamentu Europejskiego jest ściśle związana z brakiem kontroli społecznej tego gremium.
A w istocie, Pana zdaniem, problem społecznych fobii wobec mniejszości seksualnych nie zasługuje na aż tak wielką uwagę owych ponadnarodowych ciał?
Reklama
Moim zdaniem, jest to problem całkowicie sztuczny. Europa jest bowiem najbardziej przyjaznym wobec mniejszości seksualnych miejscem na świecie. Tu zresztą wszystkie mniejszości cieszą się bardzo szerokimi gwarancjami prawnymi, ochroną ich praw indywidualnych. A zatem opowiadanie, że akurat w UE jest jakaś pilna potrzeba specjalnego poszerzania tych konkretnie praw, to oczywiste polityczne zmyślenie.
Realne wpływy środowiska LGBTI są jednak coraz większe, a daleko idące oczekiwania coraz natarczywiej artykułowane. Jak to wytłumaczyć, skoro Europa jest tak bardzo przyjazna wszelkim mniejszościom?
Napięcia pojawiają się dziś przede wszystkim w związku z tym, że niektóre społeczeństwa europejskie coraz wyraźniej nie życzą sobie realizacji zbyt daleko idących postulatów LGBTI. I nie ma w tym sprzeciwie żadnego naruszania praw człowieka; jest to tylko pewien wybór natury cywilizacyjnej, kulturowej. Społeczeństwa europejskie mają prawo same decydować, w jaki sposób rozumieją konstytucyjną, a także unijną normę równości. A z tej normy równości, normy niedyskryminacji, w żaden sposób nie wypływa żadne prawo do tzw. małżeństw homoseksualnych czy do adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Takich praw wśród praw człowieka po prostu nie ma.
Z punktu widzenia środowisk LGBTI prawa te są po prostu zbyt ogólnikowe i niedostateczne. Można uznać, że to właśnie potwierdził w jakiś sposób także Parlament Europejski?
Reklama
Trzeba przyznać, że Parlament Europejski jest w tej sprawie wyjątkowo uległy i gotów do uznania, że z katalogu praw człowieka który wszyscy akceptujemy należy wyinterpretowywać przyzwolenie, a nawet i zobowiązanie do realizacji każdego, nawet najdrobniejszego postulatu środowisk mniejszości seksualnych. Środowiskom tym nie wystarcza już przyjęta kilka lat temu przez UE dyrektywa antydyskryminacyjna, wyraźnie mówiąca, że osoby LGBTI nie powinny być w żaden sposób dyskryminowane na rynku pracy. Wydaje się nawet, że ta dyrektywa zaczyna im wręcz przeszkadzać, ponieważ wyłącza ona spod tego typu reguły instytucje, np. szkoły, których etos i charakter (np. religijny) może wymagać, aby miały one pełną wolność decydowania o tym, kogo zatrudniają.
Chodzi po prostu o szeroko rozumianą wolność dla wszystkich, m.in. wolność religijną?
Tak. Środowiska mniejszości seksualnych, dążąc do likwidacji tych wyłączeń godzą w wolność religijną w Europie. A z całą pewnością realizacja wszystkich ich postulatów ograniczyłaby wolność wielu ludzi spoza tej mniejszości...
Czy po akceptacji rezolucji przez Parlament Europejski zostanie wdrożony jakiś „unijny plan przeciwdziałania homofobii”? Można się spodziewać, że teraz nabierze rozpędu machina wyrównywania praw...
Nabierze rozpędu przede wszystkim machina propagandowa środowisk LGBTI. Komisja Europejska i rządy państw członkowskich doskonale zdają sobie sprawę z tego, że litera traktatu europejskiego jest bardzo jednoznaczna i postulaty zgłoszone w tej rezolucji nie mogą być tak po prostu zrealizowane. Nie można natomiast lekceważyć roli takich deklaracji jako instrumentu nacisku politycznego na te państwa członkowskie, które wybiorą inne rozwiązania, niż chcą tego mniejszości seksualne. Do tych państw należy także Polska.
Rezolucja jest dokumentem proponującym bardzo szczegółowe rozwiązania na rzecz mniejszości seksualnych. Dlaczego uważa Pan, że są one groźne?
Reklama
Moim zdaniem, w tym dokumencie trudno znaleźć nawet jedno zdanie, z którym można byłoby się do końca zgodzić. Ta rezolucja m.in. apeluje do Komisji Europejskiej, aby wprowadziła m.in. dyrektywę zmierzającą do wzajemnego uznania konsekwencji prawnych związków zawieranych w państwach członkowskich UE. To nic innego jak wprowadzanie tzw. małżeństw homoseksualnych i wszystkiego, co się z tym wiąże (nie wyłączając adopcji dzieci) tylnymi drzwiami do porządków prawnych państw członkowskich. Już ten jeden przykład pokazuje skalę roszczeń i zupełnie nieskrywaną intencję, by ominąć w tym procesie suwerena, jakim jest naród. W sposób oczywisty środowiska te są więc na bakier z demokracją. Są też na bakier z wolnością, ponieważ w tym jednym dokumencie mamy aż trzykrotnie powtórzony postulat kryminalizowania wypowiedzi, które mogą być uznane za homofobiczne.
Czy może to być realna groźba?
Tak. Nawet samo głoszenie takiego postulatu, by karać to, co może być uznane za homofobię czy mowę nienawiści, jest groźne, zwłaszcza dla otwartej i pluralistycznej dyskusji. Już dziś każdy, kto nie zgadza się z postulatami środowisk LGBTI, jest z łatwością nazywany homofobem bądź religijnym fundamentalistą. Gdyby do tego doszły jeszcze sankcje karne, to jako katolicy moglibyśmy być karani za każdą niemal obronę własnych przekonań w starciu z przedstawicielami mniejszości seksualnych. Przecież o tym, co jest homofobią, decydują działacze homoseksualni.
Lista oczekiwań wyłuszczonych w rezolucji jest bardzo długa. Naprawdę wszystkie są podobnie groźne?
Trudno się odnosić do wszystkich spraw są jednakowo absurdalne zwróciłbym tylko uwagę na te bardziej, moim zdaniem, rozwojowe. Na przykład na wezwanie, aby siedem centralnych agencji UE (m.in. ds. praw człowieka, jakości życia, zatrudnienia, sądownictwa, policji) permanentnie zajmowało się monitorowaniem sytuacji mniejszości seksualnych w Europie.
Co by to miało znaczyć?
Reklama
To, że te agencje unijne będą finansowały realizację wszelkich badań na temat sytuacji środowisk homoseksualnych w poszczególnych krajach. Po te pieniądze, rzecz jasna, rękę wyciągną przede wszystkim grupy nacisku środowisk homoseksualnych, jako najlepiej znające przedmiot badań... Oczywiste jest więc, że rezolucja, oprócz aspektów czysto politycznych i propagandowych, ma też charakter obrony interesów finansowych wszystkich stowarzyszeń, fundacji, ruchów działających w Europie na rzecz praw mniejszości seksualnych; zabezpiecza im prosty dostęp do budżetu UE. Taki będzie główny praktyczny skutek przyjęcia tej z pozoru niewinnej rezolucji-deklaracji.
Jak w kontekście tej gorącej dyskusji europejskiej ocenia Pan sytuację w Polsce, przedstawianej przez środowiska LGBTI jako wyjątkowy wprost „religijny ciemnogród”, nieprzychylny „nowoczesnym europejskim” rozwiązaniom równościowym?
Myślę, że dziś najważniejsze jest, abyśmy prowadzili otwartą dyskusję społeczną. Bez szerokiej świadomości społeczeństwa nie będziemy mieli kontroli nad tym, co się dzieje na szczytach władzy. Jeżeli kiedyś przyśniemy, to możemy się obudzić w rzeczywistości, która będzie zdemolowana przez jakieś prawa UE albo jakieś inne międzynarodowe rozstrzygnięcia.
Czy Pana zdaniem właśnie przysypiamy?
Reklama
Uważam, że świadomość społeczna w Polsce jest jednak wysoka; Polacy dość dobrze rozumieją, że w sprawie rodziny mają prawo do własnych wyborów i co więcej że te ich własne wybory są dobre. I nie powinni tu mieć żadnych kompleksów, bo Polska może w tej debacie europejskiej udowodnić, że od dawna jest naprawdę nowoczesnym krajem. Od kiedy odrodziła się w 1918 r., nigdy nie zdecydowała się przecież na penalizację homoseksualizmu. Ale zarazem nie oznacza to dziś przyzwolenia na wygórowane roszczenia ze strony środowisk homoseksualnych. Panuje u nas taka właśnie, społecznie, kulturowo i religijnie zakorzeniona, dobra równowaga. Nie powinniśmy się więc i dziś przechylać ani w jedną, ani w drugą stronę.
Jednak większość elit politycznych wyraźnie się przechyla...
To prawda. Polacy powinni więcej wymagać od swych przedstawicieli w Sejmie i w Parlamencie Europejskim. Powinni domagać się, aby polski porządek konstytucyjny oraz kulturowo-cywilizacyjne i religijne wybory były szanowane i bronione w Europie. Niestety, obecnie rządzące elity z jednej strony boją się Brukseli, z drugiej boją się Polaków... I dlatego w sytuacjach podbramkowych po prostu czmychają w popłochu.
* * *
Konrad Szymański polityk, prawnik, publicysta, od 2004 r. poseł do Parlamentu Europejskiego